25 lip 2014

Versatile Blogger Award & Liebster Award

Dziękuję ślicznie za nominacje do Versatile Blogger Award Believe In Me oraz za dwie nominacje do Liebster Award Mel Styleskoniaratypiara12. Dziewczyny jesteście świetne i dziękuję za to wyróżnienie! :3 <3

(klikając na imię przejdziecie do blogów dziewczyn, które serdecznie polecam! )

Tak więc na początek lecimy z Versatile Blogger Award.

Co należy zrobić będąc nominowanym do VBA?
- podziękować nominującemu bloggerowi
- pokazać nagrodę Versatile Blogger Award na swoim blogu
- ujawnić 7 faktów o sobie
- nominować 7 (lub więcej) blogów
- poinformować o tym fakcie autorów



Fakty o mnie:
1. Kocham podróżować i ciężko jest mi usiedzieć w miejscu na dłużej :O
2. Mam straszną słabość do Badboy ale ciiii... ;)
3. Chciałabym pracę w której będą płacić mi za moje Hobby :p
4. Uwielbiam oglądać potyczki MMA i KSW :3
5. Kiedyś chciałam zostać badaczem zjawisk nadnaturalnych bo naoglądałam się za dużo filmów XD
6. W gimnazjum nosiłam zawsze przy sobie woreczek soli bo Supernatural zryło mi banię :O
7. Nigdy nie płaczę na filmach, nawet tych najsmutniejszych !

No i Liebster Award.

Pytania od Mel Styles :) :

1. Od jak dawna prowadzisz bloga?

  • Darkness to nie jest mój pierwszy blog więc będzie tak z już z dwa lata.

2. Jakie jest twoje hobby?
  • Oprócz pisania to fotografia, film, malowanie i dużooo czytam :)

3. Czym dla Ciebie jest pisanie?
  • Odskocznią, wyrzuceniem wszystkiego z siebie.

4. Dlaczego prowadzisz bloga?
  • Byłam ciekawa czy to co bazgrzę podoba się ludziom.

5. Ulubiona książka?
  • Nie potrafię się zdecydować!

6. Najbardziej znienawidzony bohater książkowy?
  • Nie mam takiego, bo mam słabość do czarnych charakterów (ale ciiiii ;D )

10. Ulubiona piosenka?
  • Czy to możliwe, żeby się zdecydować?! Powiedzmy że na tą chwilę Ed Sheeran - Don't

11. Imię twojej sympatii?
  • Hymmmmm.... NIALL!! :D nie no tak serio to nie mam :C ja takie 4ever alone


Pytania od koniaratypiara12 :) :

1. Ile masz lat?
  • 18 ( stara dupa ze mnie :'C )

2. Co byś zrobiła gdyby Kwiatkowski dołączył do 1D?
  • Nic bym nie zrobiła 

3. Co lubisz robić w wolnym czasie?
  • Siedzieć na tyłku i nic nie robić, ewentualnie coś poczytać lub pooglądać :O

4. Jak wygląda twój wymarzony chłopak?

  • Nie mam szczególnych wytycznych, może tylko tyle aby miał niebieskie oczy i był wyższy ode mnie :)

5. Twój ulubieniec z 1D?

  • Szczerze to strasznie ciężko mi wybrać! Wszyscy są mi niesamowicie bliscy, lecz chyba tak odrobinkę wyróżniam Nialla :)

6. Ulubiona piosenka?

  • Jak wyżej

7. Kogo wolisz bardziej 5SOS czy The Vamps?

  • Zdecydowanie 5SOS

8. Jakiego koloru są twoje włosy?

  • Aktualnie ciężko powiedzieć bo jakieś dwa dni temu je farbowałam i mam teraz trzy kolory na głowie. Więc jestem brunetko-blondynką o.O wybierzcie sobie co chcecie XD

9. Twoje miasto rodzinne?
  • Olsztyn

10. Ulubiona książka?

  • Jak wyżej

11. Miejsce gdzie chciałabyś pojechać?

  • Irlandia i Stany i Australia i do Barcelony iii... ogólnie wszędzie gdzie mnie jeszcze nie było XD

Niestety ja nie mam kogo nominować bo wszystko co czytam jest na Tumblr :C
Tak więc jak ktoś chce zostać nominowany może dać mi znać :) xx

Jak byście mieli jakieś jeszcze pytania do mnie (i nie są to kiedy rozdział i takie tam) to śmiało pytajcie ! :) xx

Lots of love,
Aleda xx

13 lip 2014

Sprawa organizacyjna

Osoby których mam tylko starego nika na TT to:

@luuv_my_jade
@niall_laughter_
@yohazzx
@Little_1DThings
@ZuzannaMalczyk
@kamilka1234
@nanaweronika11
@can_fly_xx
@HoranAkaMyHero
@Jula_Tom200
@ILYYOUBABE
@Vicky_Ula_P
@arisniall
@awmyniallehh
@loveirishangel

JEŚLI JESZCZE CHCECIE BYĆ INFORMOWANE PODAJCIE STAREGO NIKIA WRAZ Z NOWYM, NA KTÓRY ZMIENIŁYŚCIE W KOMENTARZU POD TYM POSTEM LUB TU.

Rozdział 17

Obudziłem się od lekkiego powiewu wiatru. Smagany przyjemnym przebudzeniem otworzyłem oczy, aby ujrzeć szare niebo. Szum morza delikatnie roznosił się po pustkowiu, na którym się znajdowałem. Poczułem jak ciepło u mojego boku nieznacznie porusza się, mocniej się wtulając. Ospale przeniosłem wzrok, aby spojrzeć na śpiące oblicze Ann. Dziewczyna słodko spała na moim ramieniu. Odruchowo zacisnąłem objęcia zmniejszając i tak już nie istniejący dystans pomiędzy nami.
Przesunąłem wzrokiem po okolicy. Fale leniwie odbijały się od brzegu, piasek lekko połyskiwał w niewielu prześwitach słońca zza pochmurnego nieba. A różnorodne trawy i krzaki rosnące na wydmach niedaleko nas, poruszały się nieznacznie w rytm nadawany przez wiatr. W dali stał drewniany domek porośnięty pnącymi się roślinami.
Spokój niezmącony niczyją obecnością mnie nużył. Nie chcąc walczyć z tym uczuciem ułożyłem brodę na czubku głowy szatynki oraz utuliłem nas do snu. Kiedy byłem już na granicy słodkiego snu cichy szept wyrwał mnie z błogiego stanu.
- Niall... - raptownie podniosłem wzrok na właścicielkę głosu. Lilith. Kurwa. Mać. Wiedziałem, że to nie wróży nic dobrego - Niall spójrz.
Blondyneczka smutno wskazała na dziewczynę, którą trzymałem w objęciach. Zaniepokojony przeniosłem wzrok na Ann. A to co zobaczyłem tylko i wyłącznie zmroziło mi krew w żyłach. Jasna twarz dziewczyny była bledsza niż zwykle, wręcz robiła się przeźroczysta. Malutkie pęknięcia jak na porcelanie pojawiały się z pod jej przymkniętych powiek rozpościerając się coraz to brutalniej po całej twarzy i szyi. W panice starałem wybudzić dziewczynę, potrząsając ją lekko za ramiona. Lecz kiedy szatynka otworzyła oczy, moje najgorsze obawy potwierdziły się. Jej oczy były nieobecne i całe zaszyte nieprzeniknioną czernią. Jej twarz wraz z pęknięciami zaczęła się kruszyć i rozsypywać jak piasek. Drobinki unoszone przez wiatr przemykały przez moje palce. Ulotne, zwiewne, nie osiągalne. Nie mogłem tego powstrzymać. Chwilę potem po osobie, na której tak mi zależało już nic nie było. Tak jakby nigdy nie istniała. Nawet nie wiem, kiedy krzyczałem, płakałem, uderzałem wściekły pięściami w piasek, gdzie jeszcze chwilę temu leżała dziewczyna. Moje ciało przeszywały niezwykle silne strumienie żalu, rozpaczy, goryczy. Jedyna rzecz, o którą się modliłem, żeby nie została mi odebrana - odeszła. W ułamku sekundy zerwałem się na równe nogi.
- To jeszcze nie koniec! Nie wierzę! - wydarłem się w pustą przestrzeń. Lilith już dawno gdzieś zniknęła - Wiem, że ona jest gdzieś tam! Ona żyje!
W chwili wypowiedzenia tych słów, mój wzrok padł na starą chatę. Rzuciłem się w jej stronę. Miałem dziwne przeczucie, że jeśli dostanę się tam wszystkie te koszmary znikną. Adriana będzie żywa i to wszystko okaże się jakąś kolejną senną marą. Lecz jak na złość wszystko stało mi na przekór. Zerwał się porywisty wiatr, a w oddali słyszałem odgłosy nadchodzącej burzy. Burzy, która równie dobrze mogła nieść ze sobą sztorm.
- Niall stój - Lilith zmaterializowała się u mego boku - Nie idź tam ...
Nie słuchałem jej. Nie chciałem. Za wszelką cenę musiałem odzyskać to co utraciłem. Biegłem potykając się o własne nogi. Stopy grzęzły mi w lepkim piachu. Morska bryza odbijała mi się od twarzy. Nieprzyjemne dreszcze przeszywały moje zziębnięte ciało. W oddali słychać było pierwsze grzmoty.
Wpadłem do środka domku ciężko dysząc. Naprzeciw drzwi na bordowej kanapie siedziała Ann w białej sukience razem ze swoją mamą w czarnych rzeczach. Kobieta świdrowała mnie wzrokiem, kładąc dłoń na ramieniu córki. Na środkowym palcu miała sygnet z jakimś herbem. Takim samym jak na miedzianym kielichu, który trzymała Adriana.
Ściągnąłem brwi w konsternacji. Stałem tam totalnie osłupiały, kiedy moja klatka piersiowa ciężko opadała i podnosiła się.
- Ann..? - wyszeptałem, bojąc się zmącić ciszę panującą wokoło.
Dziewczyna smutno się uśmiechnęła do mnie. Jej usta ułożyły się w nieme przepraszam. Nie byłem pewny za co mnie przeprasza. Zdezorientowany zrobiłem krok na przód. I to chyba była najgorsza moja decyzja, ponieważ drzwi z trzaskiem zamknęły się za mną. Za moimi plecami z mroku pokoju wyłoniła się postać ojca Ann. W ręku trzymał ostry sztylet.
- Matthew zabij go! - krzyk pani Craven rozdarł cisze, łącząc się z grzmotami zza okna.
Odruchowo odwróciłem się do źródła głosu. Pani Craven stała tak jakby w każdej chwili miała zaatakować.
Usłyszałem ruch za sobą, a chwilę potem poczułem lodowaty dreszcz rozchodzący się po całym moim ciele. Ostatnie co widziałem to sztylet wystający z mojej klatki.

Raptownie wynurzyłem się spod lodowatej tafli wody. Łapałem spazmatyczne oddechy starając się uspokoić mój organizm. Byłem w swojej wannie, w swojej łazience, w swoim mieszkaniu. Powoli rozluźniłem mięśnie. Byłem bezpieczny, a to był tylko kolejny zły koszmar.
Zakręciłem kurek, z którego nadal leciała woda zalewając łazienkę. Wygrzebałem się z wanny, odtykając ujście wody. Kiedy poziom jej zaczął się zmniejszać, mozolnie powlokłem się do pokoju. Po drodze zrzuciłem wszystkie mokre rzeczy. Z garderoby wybrałem jakieś ciepłe dresy.
Ciężko westchnąłem, klnąc siarczyście pod nosem i zacząłem ogarniać bałagan. Po odwaleniu roboty udałem się do salonu. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy zastałem tam rozwalonego na kanapie Louisa.
- Stary wyglądasz jak gówno - chłopak skwitował mój marny wygląd, uprzednio taksując mnie surowym wzrokiem.
- Kochany Lou, zawsze można liczyć na kilka pokrzepiających słów od ciebie - odparłem markotnie, wykrzywiając usta w sztucznym uśmiechu nawet tego nie ukrywając.
Szatyn uśmiechnął się głupawo, unosząc jedną brew.
- Zawsze do usług - po pomieszczeniu rozniósł się nasz śmiech - No dobra, koniec tego dobrego, rób herbatę.
Westchnąłem ciężko, potulnie robiąc dwie herbaty. Odrobina ciepłego napoju dobrze mi zrobi.
- Tak więc pewnie zastanawiasz się co tu robię - Lou zaczął niepewnie przysiadając na stołku kuchennym.
- Nie, nie bardzo.
- Nie? - chłopak zdziwił się, unosząc brwi.
- Opierdalasz się, kiedy ja zapierdalałem w pokoju obok - skwitowałem, burmusząc się.
- Oj tam - niebieskooki wzruszył ramionami - Powiedzmy, że w ten sposób uczę cię samodzielności.
- Louis mieszkam sam odkąd skończyłem dwadzieścia lat. Niech pomyślę... Ah no tak! To było jakieś osiemdziesiąt lat temu!!
- Pffff.. Uczymy się przez całe życie - Tomo zbagatelizował moje słowa - Lepiej mi powiedz o co chodzi z tą jakąś tam dziewczyną..Anastazją??..Anną.?
- Adrianą.
- No, no właśnie! Bo wszyscy wydają się być wtajemniczeni tylko nie ja. Kim jest ta Anastazja?
Westchnąłem ciężko stawiając kubek z cieczą przed bratem. Kiedy ten popijał ciepły napój, ja kontynuowałem.
- Nie Anastazja, tylko Adriana. Adriana Craven.
Kiedy tylko chłopak usłyszał ostatnie dwa słowa wypluł zawartość swojej paszczy wprost na mnie.
- LOUIS! - ryknąłem niezadowolony. Ręką ścierając ciecz z twarzy.
- Cra.. Co?! Czy cię do końca popierdoliło? - Lou machał rękami w powietrzu, aby dodać dramatyzmu swoim słowom - Dziecko! Cravenowie, Zolum i Dolum to najstarsze rody łowieckie! Do niedawna byli jeszcze Wilsonowie, ale ostatni potomkowie tego rodu co do jednego zostali zamordowani przez Prastarych.
- Prastarych? - zdziwiłem się.
- Jedne z pierwszych demonów! Do nich między innymi należy Sangins.
- Nie wiedziałem - odparłem szczerze na co Louis przewrócił oczami zirytowany.
- No, bo gdybyś odpierdolił swoją służbę wojskową u ojca, to byś wiedział. A nie, teraz musimy się użerać z pościgiem za tobą.
- Coś jeszcze powinienem wiedzieć w tej sprawie?
- Nie no jebłem! - satyn wyszczerzył na mnie oczy - Serio nic o tym nie wiesz ?
Kiedy chłopak zobaczył moją zmieszaną minę i krótkie zaprzeczenie machnięciem głową, kontynuował.
- Jak wiesz kiedyś Prastarych była siódemka. Ziemia, woda, ogień, powietrze, ciemność, krew i życie. Odpowiednio z irlandzkiego Ziemia - Cré, z greki Woda - Vερό (czyt. Nero), Ogień z hindi - Aga, Powietrze z japońskiego - Kuki, Ciemność z angielszczyzny - Darkness, Krew z łaciny - Sangins no i z azerskiego Życie - Həyat. Byli oni pierwszymi demonami jakie kiedykolwiek chodziły po piekle.
Przez ich wysoki status, demony te pozwalały sobie na duże nagięcia paktów. Paktów podpisanych z innymi kreaturami nocy, z czarownicami czy szamanami, a przede wszystkim z przedstawicielami rasy ludzkiej z łowcami. Jak pewnie się domyślasz inne ciemne twory nocy ze strachu przed demonami w ciszy przebolały ich przewinienia, zaś łowcy w współpracy z czarownicami postanowili przerwać milczenie oraz przywrócić dawną równowagę. Głowy głównych rodzin łowców zostały dopuszczone do tajnych narad czarownic w Salem. Tam zostały opracowane tajne taktyki zgładzenia bezkarnych istot bezcielesnych. Narady te odbyły się gdzieś kilkanaście lat przed twoimi narodzinami. Wtedy też został zgładzony pierwszy członek Prastarych - Cré. Twój ojciec niemożliwie się wkurwił. Jeden z jego najpotężniejszych demonów został zgładzony i to w dodatku przez ludzi. Mimo, że łowców naprawdę wiele kosztowało zgładzenie jednego bezcielesnego to została im rozwścieczona szóstka, chcąca zemsty za siostrę i w dodatku sam Voland, przykładny tatuś.
Zdumiony wciągnąłem ze świstem powietrze. Lou przerwał na chwilę swój monolog bu upić uprzednio zrobionej herbaty, która powoli stygła.
- Kontynuować? - utwierdzony moim skinieniem chłopak zaczął mówić dalej - Jak wiesz na kogoś musiała spaść odpowiedzialność zabicia Cré. Pech chciał, że padło na Wilsonów. Lecz oprócz winy śmierci demona, padła na nich odpowiedzialność za zaczęcie tej rzezi. Wilsonowie dostali etykietkę początku zagłady Prastarych. Oczywiście towarzyszyły temu plotki - niebieskooki wywrócił oczami, klnąc coś pod nosem - Pogłoski mówiły, że oni jako jedyni mają broń i sposób na zamordowanie najpotężniejszych kreatur nocy. Więc wszyscy którym Prastarzy zaszli za skórę, a muszę dodać, że było ich wielu, przychodzili do nich aby poznać sekret. Jak pewnie się domyślasz były to różne sposoby wyciągania informacji - przy ostatnich słowach Louis zrobił cudzysłów w powietrzu - Wiele członków rodu nie przeżyło tych tak zwanych ''sposobów'' przez co ich rodzina została mocno zdziesiątkowana, lecz tajemnica dalej była bezpieczna. Oczywiście gniew przykładnego tatusia musiał mieć ujście i dał wolną rękę Prastarym w sprawie łowców, zrywając z nimi pakt. I tu poniesione były kolejne ofiary lecz najgłośniejszą z nich był kolejny zgładzony demon Həyat. Lecz wraz z jego śmiercią wypłynął rąbek tajemnicy łowców. A mianowicie hybrydy.
Moje oczy mało co nie wypadły mi z oczodołów, kiedy usłyszałem ostatnie słowa brata.
- Co..? Ja..jak to?!
- No co? Myślałeś, że jesteś pierwszy? - Lou prychnął pod nosem - Łowcy zmieszali swoją linię krwi z rodowodem czarownic, przez co łowcy nabrali nowych zdolności. Minusem tego było to, że nie mogli uprawiać magi, lecz nadal dawało to korzyści fizyczno-psychiczne których nie posiadał człowiek. Ta nowina szybko się rozeszła po świecie. Lecz tak szybko jak ona się rozeszła tak szybko się okazało, że do stworzenia hybryd są zdolne tylko czarownice, wampiry i demony z nieodłącznym pionierem człowiekiem. Od razu mówię, że czarownice bardzo szybko wycofały się z tego ponieważ ich hybrydy traciły. Nie były tak potężne jak ci z czystej krwi. Na wampirach przeprowadzono masakrę, bo okazało się, że po ludziach dziedziczyły śmiertelność. W dodatku bardzo ciężko jest im zapłodnić kobietę ze względu na obumieranie ciała, więc tylko Świeżaki mogły tego dokonać, ale ze względu braku samokontroli bardzo często rozszarpywali potencjalne nosicielki potomków. Za to demony okazały się idealnymi kreatorami. Tak powstałeś ty. Twój ojciec szybko się przekonał o mocy jaką w sobie masz i wydał nakaz zabicia wszystkich demonicznych hybryd, które nie pochodzą od Prastarych bądź jego. Tym sposobem zostałeś tylko ty, ponieważ Prastarzy brzydzą się hybrydami ze względu, iż one przyniosły im zagładę.
- Ale to wszystko jest popieprzone - opadłem ciężko na stołek. Z niedowierzaniem patrzyłem na mojego brata, przecząco kręcąc głową.
- Nigdy nie zastanawiałeś się czemu się wychowywałeś w Irlandii, a nie w piekle i czemu my jako twoi opiekunowie zostaliśmy ''stworzeni'', a nie przeobrażeni?
- Znaczy myślałem, że zostaliście stworzeni, bo tak jesteście potężniejsi...
- To po części też prawda - przytaknął Lou.
- ... ale nie miałem pojęcia, że coś jeszcze się za tym kryje.
- Od razu obalam mit, że Voland wybrał dzieciństwo na ziemi dla tego, że piekło jest nie odpowiednie dla dzieci. Gówno prawda. Miał to głęboko w poważaniu. To ze względu na Cré. Na pamiątkę po niej oraz żeby źródło jej mocy, z niewiadomych przyczyn była związana z akurat tą ziemią wpłynęła na twoją moc. Stała się silniejsza i takie tam brednie. Bla, bla, bla - Lou arogancko machnął ręką w powietrzu wywracając oczami - Przy okazji Irlandia stała się skupiskiem największej ilości ciemnych stworzeń. No i też wpłynęło to na zmianę jej nazwy z Hibernia na Ireland. Z tego co pewnie wiesz ire to inaczej gniew, land to ziemia, czyli gniewna ziemia. No i tak przechodzimy do powodu stworzenia ciebie! Moja ulubiona część - szatyn klasnął radośnie w ręce.
- Louis jak chcesz powiedzieć coś co pogorszy moje i tak nędzne samopoczucie pomiń ten fragment.
- Oj spokojnie, byłeś planowany - niebieskooki machnął ręką uciszająco i kontynuował soją opowieść - Tak więc po tym jak poszła plotka o śmierci Həyat i możliwości powstania hybryd, twój ojciec postanowił się ciebie dorobić. Przede wszystkim ze strachu przed łowcami, bo było wiadome, że nie poprzestaną na dwóch Prastarych, a nawet będą chcieli dobrać się do samego Pana ciemności. No gdyby się mu dobrali do tyłka jestem pewny, że zgładziłby ich lecz wtedy rozpętałaby się wojna z niebem za zaistniałe masakry na ludziach. Sam wiesz, że ostatnia potyczka z niebem dla Volanda skończyła się zrzuceniem z nieba, a następnie licznymi klęskami ludzkości. Chłop wolał nie ryzykować. Tak więc potrzebował tajnej broni, która byłaby w stanie stanąć do walki z łowcami i tak o to powstałeś ty.
- Pocieszające - mruknąłem niezadowolony.
- Czekaj, czekaj dochodzimy do najciekawszej części! - Lou pochylił się w moją stronę wyraźnie zaintrygowany snutą przez niego opowieścią - Łowcy dowiedzieli się o tobie! Oczywiście to krzyżowało im plany. Lecz kiedy wiedzieli, że na razie nie jesteś zdolny do walki, bo bądźmy szczerzy robiłeś pod siebie i nie umiałeś stać..
- LOUIS!
- ... oj dobra, dobra. Jeszcze byłeś w brzuchu matki - szatyn uśmiechnął się figlarnie, po czym ciągnął dalej wątek - Łowcy postanowili przeprowadzić kolejny atak na Prastarych mając nadzieję, że z nimi będzie właśnie twoja matka w ciąży. No i skubańcy mieli rację. Śmierć poniósł Nero, który skrycie podkochiwał się w twojej matce. Przez to odziedziczyłeś trochę jego mocy i masz błękitne oczy. No ale ten zamach nie mógł przejść bez reakcji twojego ojca. Jednym słowem wściekł się i dokończył swój projekt na cześć Həyata, a mianowicie nas. Mam na myśli mnie, Liama, Harrego i Zayna. Postanowił, że będziemy twoimi opiekunami, obrońcami oraz nauczycielami. Choć z tym ostatnim to nieźle dupy daliśmy - Lou zawiesił się spoglądając w sufit jednocześnie wyginając usta w niezadowolonym grymasie cmokając cicho.
Ciężko wzdychając wywróciłem oczami. Zawiecha szatyna zaczęła się ciągnąć, kiedy ja uporczywie czekałem na ciąg dalszy historii. Postanowiłem przywrócić go do rzeczywistości chrząknięciem. Szatyn potrząsnął głową wracając myślami stamtąd gdzie chuj wie go wywiało i mamrocząc pod nosem wznowił swój monolog.
- Na czym to ja ... - w zamyśleniu upił łyk zimnej już herbaty - AHA! No tak powstaliśmy my i w piątkę zostaliśmy zesłani do domu nad Lough Ennel. W czasie kiedy my ''wychowywaliśmy'' cię, dochodziło do kolejnych sporów między łowcami a demonami. Potem cała sytuacja przycichła. Prastarzy nabrali pokory i chowali się po całym świecie przed łowcami. Ci ich szukali przy okazji mając oko na ciebie. Lecz nie wchodzili w żadne potyczki do póki my cię pilnowaliśmy.
- Czemu jesteście dla nich nietykalni, kiedy inne demony są gładzone? - niegrzecznie przerwałem Tomo, zaciekawiony tym wątkiem.
- Bo nie opętaliśmy niczyich ciał tylko tkwimy w swoich, żywych. To nie daje im pretekstu zabicia nas, ponieważ nie naraziliśmy życia żadnego człowieka. Równowaga była zachowana, a jakieś ich popierdolone kodeksy honorowe im nie pozwalają na ingerencję. W dodatku często zdarzało nam się zabić parę kreatur, które chciały się dostać do ciebie. Tak zwane odwalanie brudnej roboty za nich - odparł zirytowany Lou za moje wtrącenie - Będziesz mi przerywał czy mogę mówić ?
- Nie, przepraszam - zmieszany wybąkałem pod nosem - Mów dalej.
- Tak panował względny spokój między rasami. Oczywiście dalej odbywały się polowania, ale na członków z niższych sfer na obydwu polach przeciwnych.  W potomkach rodów łowieckich przycichł gen łowczy. Mówi się, że teraz uaktywnia się on po osiągnięciu dojrzałości oraz zabiciu demona z rodowodu Prastarych bądź wyższych sfer.
- I tak została utrzymywana względna równowaga - skwitowałem.
- Względnie tak, do czasu. Jakieś ponad pięćdziesiąt lat temu jeden z prastarych - Aga. Tak to był on. Stwierdził, że sytuacja przycichła na tyle iż może wrócić do starych nawyków. Wyobraź sobie, że łowcom nie spodobało się to i postanowili temu zaradzić, jak zwykle siłą. Czujesz tą ironię? - mrukną Lou - Przeprowadzili kolejny atak na najstarszego bezcielesnego. Oczywiście z pomocą przyszli mu pozostali Prastarzy.
Niestety albo stety, łowcy byli na to przygotowani. Zastawiono bowiem pułapkę. Aga tak czy siak nie wyszedł cało z potyczki w dodatku pociągnął za sobą Kuki i Darkness. Dziewczyny zostały schwytane i uwięzione. Jedyny Sangins został na wolności. Skurczybyk jako jedyny potrafił wywinąć się łowcom. Lecz targany rozpaczą i samotnością, po cichu planował zemstę. No cóż tu taki mały pikantny szczególik. Sangins był szaleńczo i nie odwołanie zakochany w Darkness. Czy ta odwzajemniała jego uczucie, czy też nie nikt nie wiedział. No ale nasz kochany kolega oczywiście musiał iść na ratunek wybrance swojego serca. Doszło do wielkiej walki. Zginęło wiele osób, demonów, czarownic i nawet groziło to ingerencją nieba. Na szczęście obyło się bez.
Lou odetchnął, wycierając wyimaginowany pot z czoła.
- Zaraz, zaraz... - odparłem ściągając brwi skonsternowany - Jeśli to było jakieś pięćdziesiąt lat temu to dlaczego tego nie pamiętam?!
- Oh to było wtedy gdy zrazem z Zaynem i Harrym upijaliście się w trzy dupy przez miesiąc.
- Ach... - wyleciało z moich warg.
To był mój początek życia jako ''Badboy''. Jednym słowem jest to fragment a dokładnie miesiąc, którego prawie w ogóle nie pamiętam. Przez okrągły miesiąc z chłopakami nie dopuszczaliśmy do wytrzeźwienia. Potem ja ze względu na moją człowieczą stronę chorowałem przez tydzień (czytaj rzygałem dalej jak patrzyłem) no a chłopakom oczywiście nic nie dolegało, nie licząc uporczywych bólów głowy.
- No dobra, ale dla czego nic mi o tym wszystkim wcześniej nie wspomniałeś?
- Myślałem, że wiesz.
- Kiepskie wytłumaczenie Lou - odparłem naburmuszając się.
- Ciesz się, że teraz ci mówię. Inaczej za tę niewiedzę przypierdoliłbym ci w tą niewyparzoną gębę ponad stuletnią książką po łacinie i kazał czytać.
- Przepraszam, kontynuuj.
- Tak więc pod czas tego starcia wydarzyły się trzy bardzo ważne rzeczy. A mianowicie: ucieczka Kuki, uprowadzenie Darkness i podpisanie kontraktu o nietykalności obydwu stron.
- Nie rozumiem.
Lou westchnął zirytowany. Choć i tak dzisiaj wykazywał się niezwykłą jak na niego cierpliwością. Na przykład nie rzucał krzesłami wściekle wrzeszcząc, że żyje wśród idiotów.
- No więc ucieczki Kuki nie muszę ci chyba tłumaczyć. Dziewczyna zwiała i tak o to słuch po niej zaginął - Tomo szukał w moich oczach potwierdzenia, że tę część historii rozumiem. Kiedy uzyskał twierdzące kiwnięcie głową, mówił dalej - Darkness jeszcze przed podpisaniem porozumienia została wywieziona przez łowców z miejsca walki. Oczywiście przy targowaniu kontraktu Voland starał się ją odzyskać pod naciskiem Sanginsa. Ale łowcy byli nie ugięci. Użyli jej jako karty przetargowej, argumentując to, że jeśli zostanie złamany kontrakt, Darkness jak i pozostała dwójka Prastarych zostaną zabici. Voland i Sangins nie mieli wyjścia i musieli się zgodzić na ich warunki.
Lou przystopował opowiadanie, kończąc herbatę oraz machnął na mnie ręką abym zrobił mu nową. Kiedy ja w ciszy przygotowywałem napoje ten kończył monolog.
- Kontrakt mówił o nietykalności obydwu stron i jeśli takowa by dopuściła się zamachu na drugą, strona poszkodowana miała prawo egzekwować złoczyńcę według swoich praw wewnętrznych. Jeszcze był dodatkowy wpis o szczególnym immunitecie dla członków wysokich rodowodów, w tym nas - to szatyn wskazał palcem na naszą dwójkę, w domyśle jeszcze resztę chłopaków - Tak tę sprawę zostawiono. Ale to nie był koniec poszukiwań Sanginsa. On dalej szukał swojej ukochanej. Niektórzy mówią, że trochę ześwirował z tego powodu, lecz nikt nie wtrącał się w jego poszukiwania. Ponieważ ślad mocy Darkness mimo zamknięcia był dalej wyczuwalny. Nasz superbohater wędrował po całym świecie za nim. Do czasu. Jakieś niecałe dwadzieścia lat temu ślad po demonicy zaginął. Jakby się kompletnie rozpłynęła. Oczywiście Sangins wpadł w szał. Obwiniał łowców za jej śmierć. I przewidywalnym było, że postanowił się zemścić. Odwet padł na rodzinę odpowiedzialną za przetrzymywanie Darkness. Tak się złożyło, iż był to ród Wilsonów. Możesz sobie wyobrazić wściekłość jaka ogarnęła Sanginsem?! Nie dość, że ich przodkowie zapoczątkowali tą rzeź na demonach odbierając jemu większość prastarych to jeszcze miłość jego życia. I tak postanowił wybić cały ten ród. Co do jednego istnienia. Tak jakieś dwadzieścia lat temu zginęli wszyscy z rodu Wilsonów. Tylko tu pojawia się pewien haczyk. Nigdy nie znaleziono dowodu na śmierć Darkness.
- Jak to? - zaintrygowany, postawiłem kubek z gorącą cieczą przed Louisem.
- Tak to - powiedział odbierając kubek - Żadnego wybuchu mocy, żadnego ciała czy też pyłu. Nic. Kompletnie nic! Co lepsze mimo nadanemu prawu, łowcy nie wyegzekwowali kary na Sanginsie za wymordowanie rodu. Rozumiesz ?! Zero reakcji, zero odwetu.
- Może stwierdzili, że to bez sensu rozwiązywać spory przelewem krwi bo i tak do niczego nie prowadzą - zauważyłem.
- No chyba cię popierdoliło - wyśmiał mnie szatyn - Chodzą plotki, że ponoć jeden z potomków łowców, który musi być ludzkim naczyniem wchłonął demonice, a razem z nią całą jej moc. Przez to zaginął ślad Darkness. Ona nadal żyje tyle, że jest w innej ''klatce''. Ludzkiej klatce, przez co nie ma śladu po jej mocy. Krążą spekulacje, że właśnie dla tego łowcy nie egzekwowali śmierci potomków rodu Wilnsonów. Na mocy wewnętrznych kodeksów oraz porozumienia, Darkness teraz należy do łowców. No jest jeszcze jedna opinia - dodał Lou z grymasem na twarzy - Mówią, że wyegzekwowano śmierć łowców przez zamordowanie Darkness w ludzkim naczyniu. Co jest prawdopodobne bo moc wchłonięta przez ciało umiera razem z nim. Dlatego śmierć jest niemiłosiernie długa i bolesna. Lecz tu pojawia się kolejna zagadka, ponieważ na razie nie znaleźli ciała takowego naczynia,
które mogło nosić Darkness. Oraz jedno kluczowe pytanie - Czemu łowcy zatailiby usprawiedliwioną egzekucję?
- Nie mam pojęcia... - odparłem, głęboko się zastanawiając nad przedstawionymi tezami - To by nie miało sensu.
Lou uśmiechną się chytrze.
- Ponieważ takowa nigdy nie została przeprowadzona.

      _________________________________________________________________

Boooom! Zgadnijcie kto powraca z nową dawką emocji i rozdziałami ?! TAK! Wracam tu do Was. :3
Jak pewnie większość z Was wie, zaczęły się wakacje (czytaj Adela ma w końcu trochę wolnego czasu) i zamierzam nadrobić wszystkie zaległości, które pojawiły się na blogu. Postaram się napisać tak z dziesięć rozdziałów na przód i dodawać je w nie większych jak dwa tygodnie odstępach czasu. :)

Na odkupienie grzechów dodaję ten meeeegaaa długi rozdział i mam nadzieję, że meeeegaaaaa emocjonujący, bo co tu ukrywać dowiadujecie się bardzo dużo o głównych bohaterach i ich rodzinach! Tylko plizka nie padnijcie już teraz na zawał okiii..? ;) mam jeszcze dużo niespodzianek >:D
+ Zaktualizowałam zakładkę z przypisami! Zachęcam do odwiedzenia -> TU


Sprawa organizacyjna! Jest parę osób które zmieniły swoje niki na tt i niepodły zmiany w informowanych ja nie jestem w stanie teraz Was znaleźć!! Więc bardzo proszę jeśli chcecie być dalej informowani zgłoście to :)
+ zachęcam Was do ogłoszenia swoim znajomym z którymi czytacie, czy też jakoś powiązani są z opowieścią o POWROCIE DARKNESS. Takim już oficjalnym z pompą, fajerwerkami, jednorożcami i tęczą! :D Hymmm.. to było by bardzo miłe jeśli zostawilibyście po sobie ślad może jakiś kontakt na tt czy tumblr, żebym mogła na przykład odpowiedzieć na pytania bo tu na blogu nie bardzo lubię czy też nie wszyscy potem to przeczytają. tak więc co Wy na to?

Ah i ostatnia sprawa! Wiem, że bardzo dużo osób czytających Darkness ma tt i tam dzieli się swoimi emocjami oraz opiniami na ten temat. Więc co Wy na to żeby założyć specjalny tag żebyśmy mogli wszyscy dzielić się swoim fangirlingiem? Podawajcie propozycje tagów! <3

Lots of love,
Adela


10 maj 2014

Rozdział 16

Po odwiezieniu Adriany oraz odstawieniu auta pod dom, hardo maszerowałem na piwo z chłopakami. Co jak co, ale nie mogli sobie tego wieczoru odpuścić. W dodatku jeśli ja bym nie przyszedł to oni by przyleźli, a to zawsze kończy się źle. Uwierzcie mi. ZAWSZE KOŃCZY SIĘ ŹLE. Na przykład raz, kiedy chcieli mnie pogrążyć w zażenowaniu i śmiechach pogardy dla ''romantycznej duszyczki'' ( której nawiasem nie mam) spłonęła kamienica. Tak, dokładnie, spłonęła kamienica. Mieliśmy szczęście, że nie całe osiedle. Tak więc wracając (jednocześnie nastawiając się na najgorsze), rytmicznym krokiem kierowałem się do umówionego pubu dla tak zwanych ''nie z tego świata'' stworzeń.
Westchnąłem głęboko, gdy pewien upierdliwy osobnik, zaczął działać mi na nerwy. Nim zdążył zareagować w mgnieniu oka odwróciłem się, łapiąc go za bark i przygwoździłem do ściany. Oczywiście do szyi przystawiłem ostry nóż sprężynowy, na pozór nie różniący się niczym od przeciętnych noży, gdyby nie mały, słodki szczególik. To był prezent od Lou, poświęcony przez starego szamana. Czyli nawiasem mówiąc zabijał wszystkie demony, cienie, wampiry i tym podobne duperele. Wiecie jedno małe ostrze, a zabijało wszystko jak leci. Kochany Lou.
- Dlaczego cały dzień mnie śledzisz?! - wysyczałem prosto w twarz mojego przeciwnika - ODPOWIADAJ!
- NIE MAM NIC CI DO POWIEDZENIA SZCZENIAKU!
- Oh widzę, że Sangins ma dość wyszczekanych teraz przydupasów - roześmiałem się ironicznie, przyciskając ostrze mocniej do gardła nowego kolegi - Ale nie wychylałbyś się tak, gdybyś wiedział, co te cudeńko potrafi.
Cóż koleżka zaczął popadać w panikę, jednocześnie spazmatycznie łapiąc powietrze, kiedy zanurzyłem końcówkę ostrza w jego szyi. Pieczenie i okropny ból zawładnął jego całym ciałem. Byłem zaskoczony jak za wszelką cenę stara się zatrzymać dławiący krzyk w gardle.
- Tak więc raczysz mi powiedzieć czego chce ode mnie Sangins czy mam mu osobiście powiedzieć, żeby spierdalał ?
- Mia-miałe.... miałem prze-przekazać, że masz się trzymać z dala od... od dziewczyny.
- Co ona ma z tym wspólnego?!? - wściekłem się do granic możliwości. Co ten idiota sobie myślał? Sądzi, że jeśli jest jednym z najstarszych demonów może mówić innym co mają robić?! - Gadaj!
- Ta-tas.. mała su-suka nic... Le-lepiej przyj.. przyjrzyj się jej... jej rodzinie.
Buzująca krew w uszach tłumiła cichy głosik rozsądku. W dodatku, kiedy mój drogi kolega - czujecie tą ironię? - wykrył konsternację na mojej twarzy krwawy uśmieszek wkradł się na jego usta. Nie mogłem mu tego popuścić. Mój nóż przebił podbródek demona zatrzymując się na skroni. Opsi. Czarna ciecz wymieszana z tą czerwoną spłynęła po mojej dłoni przez przed ramie, skapując rytmicznie na beton. Z kamienną twarzą oraz pustym wzrokiem wpatrywałem się w przygasające oczy kreatury. Czarny dym powoli wypływał z rozwartych ust, kiedy sztywne ciało demona opadło na ziemię.
Z głośnym westchnięciem wytarłem ostrze w koszulkę już nieboszczyka, następnie chowając je z powrotem do futerału za paskiem.
- Słodkich snów - podgwizdując pod nosem znów kierowałem się do baru.


- No ja pierdole kurwa nie - wyrwało się z pomiędzy rozchylonych warg Harolda - No ja pierdole zabił ją!
- Nie wierzę, że to zrobił - mrukną pod nosem Li.
Na twarzach chłopków wymalował się jeszcze większy szok. Ściągnąłem brwi nie rozumiejąc o co chodzi moim braciom. Spojrzałem w dół i wszystko było jasne. Tsaaa troszkę się ujebałem po ''przemiłej rozmowie z kolegą''.
- Czy może ktoś mnie kurwa wtajemniczyć?! - pisnął urażony Louis splatając ręce na klatce piersiowej.
- Ach to? To nic takiego...
- Naprawdę? - Lou uniósł jedną brew w teatralnym geście. Wskazując dłonią na mnie dodał - Ujebałeś się jak jakieś pierdolone dziecko w piaskownicy, a oni dramatyzują jakby znowu spłonęło całe miasto.
- Spłonęło kiedyś przez nas miasto? - zdziwiłem się.
- W 1986 - mrukną Zayn - Odleciałeś wtedy troszeczkę.
To wszystko wyjaśnia.
- Ale dalej nie wiemy czemu przylazłeś cały we krwi! - pisnął Harry.
- Dostałem okresu - rzuciłem ironicznie.
- O mój boże! Ale jak to? Kiedy to się stało?! - Styles strzelał pytaniami jak z torpedy w dodatku bardzo poważnie.
- Harry idioto jeden! Chodzisz ze mną na rozszerzoną biologię i powinieneś już wiedzieć, że nie możemy dostać miesiączki - jęknąłem zrezygnowany - Po drodze przyczepił się do mnie jakiś przydupas Sanginsa i tak jakoś wyszło, że nie żyje.
Odparłem, ciężko opadając na ławę, machnięciem ręki przywołując kelnera. Ta noc będzie bardzo długa...

*Następny dzień*

Otworzyłem pół przytomne oczy. Przytłumiony jękomruk wyrwał się z mojego gardła, kiedy podnosiłem ciężką jak ołów głowę z nad sedesu. Można było powiedzieć, że to mój nowy przyjaciel. Całą noc opowiadałem mu co takiego działo się na ''piwie z chłopakami''. Nie muszę chyba mówić, że nie skończyło się tylko na piwie. Przez większą część wieczoru rzetelnie trzymałem się dwóch najważniejszych zasad picia alkoholu. Pierwsza brzmi ''zawsze z lżejszych alkoholi przechodź w cięższe, nigdy odwrotnie'' i w sumie trzymałem się jej do końca. Zaś druga ''nigdy nie mieszaj różnych rodzai trunków'' no cóż, poszła się jebać.
Znów jęknąłem niezadowolony, kiedy poczułem, że torsje wracają. Moje mięśnie brzucha napięły się i kolejna fala wymiocin wylądowała w muszli. Nieprzyjemny kwaskowy posmak palił mi gardło, a mdłości oraz bule głowy wcale nie pomagają. Czułem, że zaraz wypluję swoje wnętrzności. Nic nie mogłem utrzymać w żołądku, a na sam zapach jedzenia mam odruch wymiotny. 
Przeczołgałem się do wanny i odkręciłem lodowatą wodę. W przeciągu paru dłużących się chwil, zaczęła się napełniać. Nie zaprzątając sobie głowy, aby rozebrać się z rzeczy przerzuciłem swoją zlansowaną dupę do wanny. Zimna woda dawała ukojenie mojemu zmęczonemu ciału.
Zanurzając twarz pod wodą mój umysł podsyłał mi kolejne obrazy. Szczególnie jedna myśl z wczorajszego wieczoru nie dawała mi spokoju. A mianowicie, że mam się trzymać z daleka od Ann i przyjrzeć się jej rodzinie. Nie mam pojęcia o co w tym może chodzić. Ale jestem pewny, że muszę się tego dowiedzieć, bo jedno z nas może być w dużych tarapatach.


______________________________________________________________________
Alex


Wracałem właśnie z kawy z dziewczynami. Oh co to są za plotkary! Po wysłuchaniu wszystkich 'ochów i achów'' na temat facetów dowiedziałem się, że muszę wracać ponieważ mój ojciec musi ze mną o czymś bardzo ważnym porozmawiać. Szczerze nie miałem zielonego pojęcia o co chodzi. W szkole było wszystko ok, tak samo jak w domu czy na zajęciach. Do głowy nie przychodziło mi nic co mogło zdenerwować ojca. Od dawna nie słyszałem go tak śmiertelnie poważnego. Jedyny raz, kiedy go takiego pamiętam był wtedy, gdy przywołał mojego brata do swojego gabinetu. Byłem wtedy mały, nie miałem więcej jak cztery czy pięć lat. W domu było ogólne zebranie wszystkich zżytych ze sobą rodzin. W salonie przy stole znajdowali się po lewicy gospodarzy państwo Zolum wraz z dziećmi, obok nich skłóceni już państwo Evansowie po prawej Cravenowie i dwójka ludzi, których pamiętam jak przez mgłę. W dodatku nie mam pojęcia dlaczego w swoim wspomnieniu pamiętam, że trzymali małą Ann na rękach mimo, iż jej rodzice siedzieli zaraz obok. No zabijcie mnie nie mam pojęcia kim byli. Nie pamiętam ich. Imion tym bardziej. Lecz teraz jest to nie istotne. Ten dzień wyrył mi się w pamięci raczej z powodu tego, iż straciłem bardzo bliską mi osobę. Przed tym zdarzeniem mój brat Greg zawsze się ze mną bawił i żartował. Gdy wyszedł z gabinetu ojca po długich rozmowach już nigdy więcej się mną nie zajmował. Tłumacząc, że z czasem trzeba dorosnąć, wraz z rodzinną tajemnicą. Z tym dniem straciłem brata i od tej pory jestem jedynakiem. Nie mam pojęcia co się tam stało, a teraz prawdopodobnie będę się musiał z tym zmierzyć.
Prychnąłem niezadowolony.Układam sobie jakieś chore historie. Jako dziecko miałem bujną wyobraźnię. Gadałem niestworzone rzeczy, że widziałem demony w oknach lub słyszałem głosy w piwnicy. Najlepsze jak kiedyś powiedziałem mamie, że widziałem w nocy ducha jak chodził po domu. W życiu nie przypuszczałbym, że można tak poblednąć na twarzy. Mama potem powiedziała wszystko ojcu. Pamiętam jak strasznie się wściekł na Grega, bo miał wtedy pilnować domu. Nie miałem pojęcia, że ojciec tak srogo ukarze mojego już byłego brata za jakieś dziecięce urojenia.
Wciągnąłem powietrze ze świstem, zdając sobie sprawę, że stoję pod domem. Oddychając głęboko starałem się uspokoić szalejące serce. Lecz to zdało się na nic. Nie mam pojęcia czego się tak obawiam, przecież nie ma czego. Mimo to te niemiłe uczucie gdzieś ciągle w okół mnie się kręci. Na podjeździe zauważyłem szereg aut należących do tak zwanej starszyzny zaprzyjaźnionych rodzin. To nie zapowiadało nic dobrego.
Od progu przywitały mnie jakieś krzyki dochodzące z gabinetu ojca.
- Zrozum, że on nie jest jeszcze gotowy na to! - to mój tata krzyczał - To jest wielka odpowiedzialność, nie dorósł jeszcze na to!
- Samuel nie pieprz głupot znam swojego syna! - głos odpowiadający mojemu ojcu wydał mi się znajomy - Zostanie już teraz wtajemniczony i koniec kropka!
Stanąłem jak wryty kiedy z gabinetu wypadł pan Zolum, jednocześnie właściciel poprzedniego głosu. Przywitałem się grzecznie, lecz odpowiedział mi wściekły trzask drzwi. Zdębiały spojrzałem na ojca, którego sylwetka właśnie wyjawiała się na progu.
- Oh Alex dobrze, że już jesteś - przywitał mnie spokojniej - Choć synu musimy porozmawiać.
Przełykając gulę w gardle puszyłem za mężczyzną. Kompletny mętlik w głowie uniemożliwiał mi logicznie myślenie. Wszystko wykonywałem automatyczne. Ręce nieprzyjemnie drżały i pokryły się zimnym potem. Niezręcznie wytarłem je o dżinsy. 
- Panowie możecie nas zostawić samych? - no tak dowal mi jeszcze stary to zejdę ci tu na zawał! czułem tężejący wzrok ojca na sobie wraz z zwarciem się mojej klatki piersiowej. Atmosfera chyba nie może być już bardziej gęsta. Reszta członków starszyzny bez komentarza opuściła pokój. Na odchodne za nimi ojciec dodał surowe - Dziękuję.
Kiedy pomieszczenie opustoszało, a ja przełknąłem jakoś swój strach wydusiłem z siebie ciche.
- Chciałeś ze mną porozmawiać.
- Owszem synu. Pewnie zastanawiałeś się czemu cię tu ściągnąłem - kiedy moje niemrawe skinienie głowy odpowiedziało mężczyzna kontynuował - Wiesz dobrze, że w naszej rodzinie i tych zaprzyjaźnionych przychodzi czas, kiedy młodzieniec zostaje wprowadzony oraz przeobraża się w mężczyznę.
- Wiem - wydukałem - Ale nie mam pojęcia co chcesz przez to powiedzieć.
- Alex chyba czas, żebyś dowiedział się o sekretnej tradycji naszych rodzin, którą będziesz kontynuował wraz z następnymi pokoleniami.
Mój oddech stanął, wraz z sercem, pulsem i czym tam jeszcze chcecie. Kurwa wiedziałem. Moje ciało spięło się natychmiastowo. Czyli jednak podejrzenia z poprzednich lat są prawdziwe... Wiedziałem, że będę tego żałował, ale musiałem się spytać.
- Co to za rodzinna tajemnica ?
Przez twarz ojca przeleciał cień uśmiechu. Odchylił się na fotelu aby wskazać ręką na starą fotografię nad swoją głową.
- Pamiętasz kiedy zrobiona była ta fotografia?
- Po osiemnastych urodzinach Grega.
- Dokładnie. Może wiesz dla czego?
- Nie.
- Widzisz na niej uwiecznionych członków aktualnej starszyzny. Na następnej będziesz ty z bratem i dziećmi tu oto widocznych. 
- To się zgadza, rozpoznaje pana Zolum i jeszcze paru członków tylko nie mam pojęcia kim jest ten mężczyzna z lewego rogu który stoki koło ciebie. Nie pamiętam go.
- To Jonathan Wilson - ojciec westchnął smutno i na chwile jego wzrok odleciały gdzieś daleko, by po chwili powrócić z zimnym spojrzeniem - Ale nie będziemy teraz o tym mówić. Widzisz twoja rodzina jak i te zaprzyjaźnione to tak naprawdę prastare rody. Wszyscy jesteśmy powiązani przysięgą krwi, która czyni z nas tym kim jesteśmy.
- A k-kim jest.. jesteśmy?
- Łowcami mój drogi synu. Pilnujemy równowagi między światem ludzi, a światem mroku.
- Żartujesz prawda? To jakiś chory żart tak? - nie dowierzałem, lecz jedno spojrzenie w oczy ojca utwierdziło mnie, iż ani trochę mu do żartów. Nagle mój umysł zaczął pracować na zdwojonych obrotach, a wszystkie klocki powoli pasowały - To po to było to wszystko? Te treningi, szkolenia? To wszystko, żeby zrobić ze mnie łowcę ?
- Tak, to wszystko byś był łowcą.
- Nie, nie, nie... jak to możliwe?
- Alex! - surowy ton przywrócił mnie do porządku - Na miłość boską uspokój się. Żyjesz z tym od narodzin. Mamy to we krwi. Kiedy jest niebezpieczeństwo nasze zmysły wytężają się bardziej niż innych ludzi. Adrenalina, akcja, emocje nie przyćmiewają nam logicznego myślenia. Walka, broń to wszystko przychodzi nam od skinienia palcem. Tropienie i niwelowanie niebezpiecznych kreatur nie z tego świata to jest dla nas pestka. Więc przestań panikować i weź się w garść.
- Przepraszam - wydukałem lekko zażenowany. Ojciec wyglądał na lekko zirytowanego moją reakcją - Proszę kontynuuj.
- Wzmożemy ci treningi i w soboty przez dwie godziny będziesz studiował tajniki budowy morfologicznej oraz anatomicznej kreatur nocy. Musisz wiedzieć z czym przyjdzie ci walczyć. Teraz nosisz na barkach odpowiedzialność, która idzie z tajemnicą rodzinną rozumiesz?
- Tak, rozumiem.
- To dobrze.
- Mogę o coś zapytać?
- Pytaj.
- Czy Mark on ... on też będzie łowcą ? O to tak wściekła się pani Zolum?
Ojciec westchnął zmęczony. Ściskając kciukiem i palcem wskazującym nasadę nosa.
- Tak on też.. - ponosiwszy wzrok uśmiechnął się smutno - Ale dobrze wiem to i ja i ty, że nie jest na to gotowy. Nie dorósł jeszcze do bycia łowcą, lecz Zo jest zbyt uparty. Czasem jego wojskowa zawziętość jest strasznym wrzodem na dupie - zaśmialiśmy się jednocześnie - Nie mniej jednak nie raz uratował mi życie na polu walki.
Powoli zbierałem się z gabinetu, żeby przetrawić wszystkie nowe wiadomości, pewna myśl przemknęła przez mój umysł.
- Tato?
- Tak?
- Co się stało z Jonathanem? Jest na zdjęciu, więc jest ze starszyzny lecz nie pamiętam, żebym go widział u nas.
Na wspomnienie mężczyzny ojciec widocznie posmutniał.
- Nathan zginął tragicznie wraz ze swoją żoną Isobel.
- A dziecko? Oni mieli dziecko.
- Nie Alex, nie mieli.... Wilsonowie nie mieli dzieci.
Widoczne zmieszanie ojca wydało mi się z lekka podejrzane. Ściągnąłem brwi w geście nie zrozumienia jednocześnie spuszczając wzrok na ziemię. W moim wspomnieniu wydawało mi się, że mieli dziecko. 
- No nic, to do zobaczenia na kolacji - rzuciłem krótko, przechodząc przez próg.
Mam bardzo dużo do przetrawienia i oswojenia się. Wciąż nie dochodzi do mnie zbytnio wiadomość, że jestem łowcą a wszystkie bajki, które opowiadała mi mama na noc są prawdą.

25 mar 2014

OGŁOSZENIE!!!!!

Jeśli chodzi o to, to NIE ZAKOŃCZYŁAM BLOGA!!!!! Tak będzie kontynuacja, tak przepraszam, że musicie tyle czekać ale po prostu nie mam czasu go skończyć. Rozdział będzie w tym tygodniu, więc naprawdę nie widzę sensu w pisaniu nie miłych komentarzy.

Jak znajdę chwilkę czasu to będę pisać więcej rozdziałów w przód żebyście nie musieli tyle czekać. :) xx

Miło widzieć tylu nowych czytelników! Witam Was serdecznie kochani :)

+ DZIĘKUJE PIĘKNIE ZA PONAD 61tyś. wyświetleń! Jesteście najlepsi :3 xx

Na pocieszenie macie przedsmak rozdziału 16.

Po odwiezieniu Adriany oraz odstawieniu auta pod dom, hardo maszerowałem na piwo z chłopakami. Co jak co ale nie mogli sobie tego wieczoru odpuścić. W dodatku jeśli ja bym nie przyszedł to oni by przyleźli, a to zawsze kończy się źle. Uwierzcie mi. ZAWSZE KOŃCZY SIĘ ŹLE. Na przykład raz kiedy chcieli mnie pogrążyć w zażenowaniu i śmiechach pogardy dla ''romantycznej duszyczki'' ( której nawiasem nie mam) spłonęła kamienica. Tak dokładnie, spłonęła kamienica. Mieliśmy szczęście, że nie całe osiedle. Tak więc wracając (jednocześnie nastawiając się na najgorsze), rytmicznym krokiem kierowałem się do umówionego pubu dla tak zwanych ''nie z tego świata'' stworzeń.
Westchnąłem głęboko gdy pewien upierdliwy osobnik, zaczął działać mi na nerwy. Nim zdążył zareagować w mgnieniu oka odwróciłem się, łapiąc go za bark i przygwoździłem do ściany. Oczywiście do szyi przystawiłem ostry nóż sprężynowy, na pozór nie różniący się niczym od przeciętnych noży, gdyby nie mały słodki szczególik. To był prezent od Lou, poświęcony przez starego szamana. Czyli nawiasem mówiąc zabijał wszystkie demony, cienie, wampiry i tym podobne duperele. Wecie jedno małe ostrze a zabijało wszystko jak leci. Kochany Lou.

+ Miałabym prośbę, czy moglibyście podpisywać się w komentarzach? Zawsze wtedy staram się na nie odpowiadać, a tu na Bloggerze jest mi nie wygodnie :)

W razie jakiś jeszcze wątpliwości odsyłam do zakładki 'Kontakt' gdzie znajdziecie mnie na TT i Tumblr.

Lots of love,
Adela

16 lut 2014

Rozdział 15

Wpadłem do łazienki, oddychając niespokojnie. Kiedy spojrzałem w lustro zobaczyłem, że moje oczy zaszły czernią, co gorsza nie mogłem nad tym zapanować. Trzęsącą się ręką wydobyłem telefon z kieszeni i napisałem wiadomość do Harryego.




Osunąłem się po ścianie. Moje czoło zetknęło się z zimną powierzchnią umywalki, kiedy łapałem coraz to bardziej spazmatyczne oddechy. Patrzyłem na roztrzęsione dłonie. Obraz zaczynał rozmywać mi się przed oczami. Czułem jak dym wypływa z mojego ciała. Potem wyczulone zmysły zarejestrowały trzaśnięcie drzwiami i silną rękę zakleszczającą się na moim ramieniu.
- Cholera jasna! - Harry przeklnął pod nosem - Niall?! Niall! Chłopie, nie trać kontaktu z rzeczywistością! - zielonooki na chwilę zaprzestał szarpania mnie, na rzecz zmagania się ze swoją marynarką. Wydawało mi się, że trzymał w ręku telefon - Zayn?! Mam mały problem, musisz tu przyjechać... Niall...
Nic do mnie nie docierało bo odpływałem. Tak dobrze mi było. Błogie uczucie spokoju. Nic się już we mnie nie zmagało. Prawie odleciałem, jeszcze chwila, a poddałbym się kompletnie temu uczuciu. Silne uderzenie w twarz wybudziło mnie. Niechętnie powoli otwierałem przymknięte powieki, kiedy znów dostałem silny cios w twarz.
- Nialler wstawaj - Zayn przykucał przede mną, uśmiechając się cwaniacko - Śpiąca królewno, znowu ci przywalę.
Otępiały wracałem do rzeczywistości. Mgła powoli wracała z powrotem do mojego ciała. Wydukałem ciche 'spierdalaj' do Mulata. Tak chciałem, żeby zostawił mnie tu na podłodze i pozwolił umrzeć.
- Stary co jest? Harry mówił, że dobrze sobie radziłeś.
- Ja nie mogę - mamrotałem - Błagam zabierzcie mnie stąd.. Ja..ja ją skrzywdzę.. nie mogę - nim zdążyłem się zorientować znowu dostałem siarczystego policzka - Ja nie chcę jej zrobić krzywdy - i znów cios, tym razem skuteczny, bo przestałem się jąkać - Możesz przestać mnie bić?!
- Ale pieprzysz głupoty - Zayn uśmiechnął się do mnie przesłodko.
- Wcale nie pie.. - nim zdążyłem skończyć zdanie ręka Malika wymierzyła kolejnego plaska - Ał! Zayn! Przestań! Zabierzcie mnie po prostu do domu, nie chcę, żebym robił coś Ann.. Ał! - warknąłem niezadowolony.
- Przestań histeryzować i wstawaj - Mulat poinstruował mnie podnosząc się na równe nogi. Jęcząc podniosłem się. Nie obyło się bez pomocy ściany - Oh, przestań się użalać i idź znaleźć tą Ann, czy jak to tam, ma na imię.
- Ja się nie kontroluję - wysyczałem ze spuszczonym wzrokiem. Mocno zacisnąłem rękę na klatce piersiowej. Dym szaleje wewnątrz mnie - Zayn błagam zabierzcie mnie do domu. Tu jest zbyt dużo ludzi. Ann.. - przerwałem czując jak wielka gula rośnie mi w gardle, podniosłem bezradny wzrok na przyjaciół - J-ja naprawdę.. n-nie chcę jej zrobić krzywdy... Błagam..
Chłopcy wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- Dobra, chodź, zabieramy cię stąd - mówiąc to, Zayn złapał mnie za ramię, nakierowując do drzwi wyjściowych z łazienki.
- I tak dobrze sobie radziłeś, jeszcze wśród tylu ludzi - Harry uśmiechnął się do mnie chcąc mnie pocieszyć, kiedy ja miałem ochotę zwymiotować swoje wszystkie wnętrzności.
Wyszliśmy z łazienki przeciskając się miedzy ludźmi. Naprawdę wiele osób przyszło. Grzecznie szedłem za Zaynem, a z tyłu nadzorował mnie Loczek.
- Chcesz się pożegnać? - Harry złapał mnie za rękaw, szepcząc mi do ucha.
Jedyne na co było mnie stać w tamtym momencie to tylko niemrawe zaprzeczenie kręcąc głową. Przeciskałem się przez tłum jak skazaniec idący na ścięcie. Zwiesiłem nisko głowę, czując narastające skutki dymu. Moje wyostrzone teraz zmysły rejestrowały bicia serc wszystkich zgromadzonych na sali. Ich odczucia, emocje, nastroje. Wszystko. W pewnym stopniu byłem do tego przyzwyczajony, bo zawsze potrafiłem te rzeczy wyczuć u innych, tyle że przez dym były sto razy bardziej wzmocnione. Wywierały na mnie wpływ. Wszystko było głośniejsze, wyraźniejsze, dobitniejsze... Przebolałbym to wszystko, gdyby nie podniesione tętno jednej osoby. 
Kilkoma susami przemierzyłem odległość dzielącą mnie od pomieszczenia za czarną kotarą, jak mniemam, które miało być szatnią dla właścicielki wystawy.
- Ann, co ty tu robisz?
- Niall! - szatynka podskoczyła łapiąc się za klatkę piersiową. Chwilę potem byłem wciągnięty do małego pomieszczenia - Wystraszyłeś mnie.
- Więc możesz mi powiedzieć co tak cię zdenerwowało i czemu się ukrywasz? - moje tętno nadal było zbyt szybkie. Zbyt niebezpieczne.
- Nie ukrywam się! - uniosłem brwi w teatralnym geście, dziewczyna widząc to wywróciła oczami i kontynuowała - Rodzice Marka są na sali...
Czułem jak złość wzbiera we mnie. Dym niebezpiecznie szybko krążył po moim organizmie, penetrując go. Zacisnąłem dłonie w pięści. Najgorszy moment do takich informacji.
- On też tu jest?
- Nie, Niall.
- Więc czemu jesteś taka zdenerwowana? - wycedziłem przez zęby. Ciężko łapałem oddechy.
- No bo.. Jego rodzice ciągle mają nadzieję, że zostanę ich synową i nie dają mi spokoju, co gorsza przyjaźnią się z moimi rodzicami. Namawiają mnie do powrotu do Marka, a ja nie wiem co mam im powiedzieć... Przecież nie powiem kobiecie prosto w oczy, że jej syn to totalny dupek i nie chcę już mieć z nim nic wspólnego.
- Czemu nie? - wysyczałem. Traciłem nad sobą kontrolę. Gdzie do chuja podział się Zayn i Harry?! Mieli mnie pilnować! Zaczynał mi się kolejny atak paniki. Etap pierwszy duszności.
Zrobiłem parę kroków do tyłu, a raczej całe trzy, bo pomieszczenie to nie było wiele większe. Osunąłem się po ścianie. Zacisnąłem dłonie na głowie starając się za wszelką cenę powstrzymać atak i oczywiście dym.
- Niall?! Hej Niall co się dzieje ? - dziewczyna przyklęknęła przy mnie dotykając jedną ręką kolana, a drugą przytrzymując ramie. Zorientowała się, że mam atak, bo zaczęła przemawiać do mnie bardzo spokojnie - Hej Niall spójrz na mnie, proszę - roztrzęsiony zatopiłem się w brązowych tęczówkach lecz nie na długo, bo spazmatyczne oddechy powodowały bolesne zapadanie się klatki piersiowej - Niall błagam, pomyśl o czymś przyjemnym. Swoich braciach, wakacjach nie wiem, o czymś co bardzo lubisz..
- Nie mo-mogę... - wysapałem dławiąc się własnymi słowami. Odrzuciłem głowę do tyłu opierając ją o ścianę, chwilę potem szatynka zrobiła coś co mnie zamurowało. Złączyła nasze usta w pocałunku. Czułem jak moje całe ciało się uspokaja i wycisza od jej dotyku. Dym odchodził gdzieś w zapomnienie. Praca serca i oddech normuje się.
- Lepiej? - szatynka zapytała oddalając swoją na twarz kilkanaście centymetrów.
- J-jak... Jak ty to zrobiłaś..? - słabo wymamrotałem oddychając głęboko.
- Kiedyś na biologii mieliśmy robić projekty o różnego rodzaju atakach - Ann uważnie ilustrowała moją twarz, tak jakby doszukiwała się nawrotu napadu - Mi przypadł atak paniki. Gdzieś wyczytałam, że pomaga wstrzymanie powietrza i kiedy ja .. k-kiedy cię pocałowałam mimowolnie wstrzymałeś oddech.
Wyprostowałem nogi rozluźniając się. Prychnąłem kręcąc głową. Zadając pytanie nie byłem sam do końca pewny czy chodziło mi o zneutralizowanie ataku paniki czy dymu. Nie wiele myśląc przyciągnąłem Adrianę do siebie znów łącząc nasze usta. Teraz już w prawdziwym głębokim pocałunku. Dziewczyna na początku opierała się, by chwilę potem niepewnie oddać pieszczotę. Jej ręka powędrowała na mój kark, delikatnie pieszcząc skórę.
Nie jestem pewny jak to opisać, ale z każdą kolejną sekundą moje ciało relaksowało się. Oddech był przerywany nie z powodu duszności, lecz delektowania się miękkością warg dziewczyny. Ciepło rozlewało się po całym moim ciele. Czułem jak ciemność powoli wycofuje się z obiegu mojego organizmu i rozpływa się.
Skończyliśmy pocałunek charakterystycznym mlaśnięciem i moim niezadowolonym jęknięciem. Chciałem więcej. Dużo więcej.
- Ja.. Ja powinnam wracać na salę - szatynka niepewnie spuściła wzrok rumieniąc się - Ymm.. Moi rodzice będą się denerwować, mieliśmy się zbierać.
- Właściwie to ja też miałem się zbierać - mruknąłem, przypominając sobie, że gdzieś na sali pełni triumfu i głupich uśmieszków kręcą się Harry z Zaynem.
- Jak to?
- Przyszedłem się pożegnać.
Ciche 'ach' wyrwało się z ust brązowookiej, kiedy podniosła się do pozycji stojącej. Niezdarnie zrobiłem to samo. Lekko się uśmiechając.
- Dobrze się czujesz?
- Ta, nic mi nie jest - widząc nieufne spojrzenie dziewczyny dodałem - Naprawdę już wszystko dobrze. Dzięki.
Dziewczyna speszona, odwróciła głowę, gdy ja doprowadzałem się do porządku. W czasie, gdy poprawiałem materiał marynarki, ręka dziewczyny powędrowała do jej malinowych warg, delikatnie je pocierając. Uśmiechnąłem się przelotnie. Czyżby się podobało? Niczego nie świadoma szatynka odwróciła się w moją stronę.
- Z czego się śmiejesz?
- Z niczego - odpowiedziałem obejmując Ann w pasie i wyprowadzając ją na salę. Dziewczyna uniosła brew wyczekując odpowiedzi - Wiesz..
- Oh Adriana! Tu jesteś! - nim zdążyłem coś powiedzieć, ktoś przerwał mi zanim jeszcze zacząłem.
Czułem jak sylwetka brązowookiej spina się, a jej dobry humor wyparowuje w mgnieniu oka.
- Mamo? Państwo Zolum?
- Oh widzę, że w czymś przeszkodziłam - mama Ann uśmiechnęła się ciepło do córki.
- Nie! Nie.. - dziewczyna odsunęła się speszona ode mnie, chyba dopiero teraz zauważając niewielki dystans między nami. Ja kompletnie nie wiedząc co mam robić delikatnie uśmiechałem się do kobiety stojącej przede mną. Muszę przyznać, że była bardzo ładna jak na swój wiek. Lśniące blond włosy za ramiona szaro-zielone oczy, lecz zupełnie nie podobna do Ann. Może bardziej wdała się w ojca? Był wysokim brunetem z zielonymi oczami. Choć dalej nie widziałem podobieństwa.
- Nie przedstawisz nam swojego kolegi? - z rozważań wyrwał mnie głęboki głos należący do pana Cravena.
- Ah, tak, oczywiście - brązowooka zmieszana machnęła ręką w powietrzu - Ymm... Mamo, tato, to Niall. Niall, to moi rodzice i państwo Zolum. Rodzice Marka...
Przy ostatnim zdaniu dziewczyna zwiesiła głos. Mi lekko mina zrzedła. Ojciec Marka na sto procent był wojskowym. Jego postawa i wyniosłość świadczyły o tym. A wierzcie mi, będąc w wojsku na ziemi, mając styczność ze stworzeniami takiego zawodu, na kilometr jestem w stanie rozpoznać jednego z nich.
Starając się by nic nie dać po sobie poznać, uśmiechnąłem się na ile było mnie na to stać i wyciągnąłem rękę, aby przywitać się.
- Miło mi państwa poznać.
- Oh, jaki gentlemen! - mama Ann uścisnęła mi rękę, radośnie uśmiechając się do męża.
Kiedy podałem rękę panu, Zolum odwzajemnił gest mocno, stanowczo za mocno. Przestroga? Mam się bać? Dobre sobie.
- Jesteście razem?
Ann zachłysnęła się powietrzem, wytrzeszczając oczy.
- Nie, nie jesteśmy razem pani Zolum - odpowiedziałem spokojnie. ZOŁZA!
Ale będziemy! I co teraz?! Pobijesz mnie? Zaraz, zaraz czy ja właśnie pomyślałem o związku z Ann?! JA?! Cholera jasna, przecież ja nigdy nie bawię się w te kwiatki, serduszka, romanse! Co ta dziewczyna ze mną robi? Dziecinnieje przy niej! Staję się głupszy, jak Harry...
- No nic - pani Craven uśmiechnęła się do mnie przepraszająco - Ann zbieraj się kochanie, jedziemy na kolację do nas. zaprosiłam też rodziców Marka.
- Ko-kolacja...? - nawet nie wiecie ile strachu czaiło się w tej dziewczynie. Widziałem jak bardzo nie chce tam iść. Już miałem interweniować, kiedy Ann sama podjęła rozmowę - Ale ja obiecałam już, że zostanę do końca i pomogę posprzątać.
- Córciu, ale wystawa kończy się dopiero za dwie godziny, a nie ma kto cię odwieść.
- Ja mogę cię odwieźć do domu - zaoferowałem się zanim ktoś mógłby przeszkodzić mi w idealnej okazji spędzenia więcej czasu z Adrianą.
- Oh, nie będziemy cię kłopotać młody człowieku -odparł pan Zolum sztucznie wymuszając coś na kształt półuśmiechu - Ann po prostu pojedzie z nami.
- Ale to nie jest problem - równie sztucznie wygiąłem usta do mundurowego - Adriana nie złamie danej obietnicy i bezpiecznie dotrze do domu.
- No tak. A gdzie tu korzyść dla ciebie, młodzieńcze? - stary nie dawał za wygraną.
- Przepraszam, ale nie rozumiem.
- Z tego co mi wiadomo, jesteś facetem i nie robisz tego bezinteresownie - aha więc o to ci chodzi?
- Wybaczy pan, ale mnie raczej wychowywano dość przyzwoicie - cwaniacki uśmieszek zagościł na mojej twarzy - Zdecydowanie wolę podwieźć moją przyjaciółkę, niż pozwolić jej samej się włóczyć po nocy autobusami. To mogłoby być niebezpieczne.
- No oczywiście, prawdziwy z ciebie gentlemen! - kutas nie dawał za wygraną.
- Zo, daj spokój nie mam nic przeciwko - wtrącił pan Craven. Szach mat, dupku! - Ann chciałbym cię widzieć w domu o 21.00.
- Tato - jęknęła niezadowolona szatynka.
- 21.30 i ani minuty dłużej - ojciec Ann jeszcze zerknął na mnie porozumiewawczo. To nie było zwykłe spojrzenie. Raczej coś w stylu 'to mój największy skarb, nie spierdol tego'. Cóż nie pozostało mi nic innego, jak tylko się uśmiechnąć i odprowadzić wzrokiem 'przemiłych' gości.
Adriana odetchnęła głośno, widocznie rozluźniając się.
- Dziękuję! - dziewczyna przytuliła mnie - Dziękuję, dziękuję, dziękuję za wybawienie!
Zaśmiałem się dźwięcznie słysząc słowa szatynki. Już prawie zapomniałem o ataku. Lekko objąłem ją w pasie, rozbawiony dodając:
- Cała przyjemność po mojej stronie, przy okazji masz bardzo miłych rodziców.
Usłyszałem cichy jęk, następnie napotykając przepraszający wzrok brązowookiej.
- Przepraszam! To było straszne. Niall tak mi przykro, że musiałeś użerać się z niemiłymi komentarzami Zoluma.
- Mówiłem o Twoich rodzicach, o tym kutasie nic nie wspominałem. Przecież nie będziesz przepraszać mnie za jego zachowanie. Za to Twój ojciec był miły, zresztą mama też.
- Moi rodzice polubili cię.
- Serio?
- Serio, serio - dziewczyna uśmiechnęła się ciepło - Zaskoczył mnie tata, że tak łatwo zgodził się, abyś mnie odwiózł. Pamiętam jak Mark starał się o to przez miesiąc. Ty dokonałeś tego w dziesięć minut.
- Dziwisz się? Nikt nie oprze się mojemu urokowi osobistemu - kilkakrotnie uniosłem brwi rozbawiając tym szatynkę. Nasz dźwięczny śmiech rozniósł się po sali - No to co robimy? Mam ciebie przez ponad trzy godziny na wyłączność - nie mogłem pozbyć się cwaniackiego uśmieszku. Zaintrygowana dziewczyna, spojrzała na mnie wymownie - No chyba nie myślałaś, że robię to bezinteresownie. Za wybawienie cię od żenującego obiadu chcę, żebyś ten czas spędziła ze mną.
- I odpowiedzialnie przez ten czas będziesz się mną opiekował oraz bezpiecznie odwieziesz mnie całą i zdrową do domu.
- Oczywiście! Nie chcę podpaść twojemu ojcu. Ponoć polubił mnie - puściłem oczko do dziewczyny.
- No to prowadź - Ann chichocząc wzięła mnie pod rękę dając się prowadzić ku wyjściu.
Po drodze zahaczyliśmy o szatnię. Nie tracąc czasu ubieraliśmy się w biegu.
Chłodny, wieczorny powiew wiatru przyjemnie mnie ocucił. Na dworze panowała już noc. Pierwsze gwiazdy migotały na niebie. Ann delikatnie wtuliła się w szal zawinięty wokół szyi, również mimowolnie mocniej zaciskając palce na moim ramieniu.
Kiedy zbliżaliśmy się do auta zobaczyłem dobrze znaną mi sylwetkę opierającą się o nie. Westchnąłem ciężko. Po minie Harryego widziałem, że coś się szykuje. Lokowaty, kiedy spostrzegł, że się zbliżamy rozświetlił twarz swoim gwiazdorskim uśmieszkiem z dołeczkami jednocześnie rozkładając ramiona.
- Gdzieś ty się podziewał? - uniosłem brwi w teatralnym geście, zatrzymując się metr przed chłopakiem - Oh Adriana! Teraz już rozumiem.
- Harry... - jęknąłem niezadowolony, kiedy dotarła do mnie pewna myśl - Gdzie jest Zayn?
- W samochodzie - szybko odparł zielonooki.
- To nie będziesz miał nic przeciwko jeśli zabierzesz się z nim? - Harry w odpowiedzi tylko się uśmiechnął i puścił oczko do Ann - My już się zbieramy.
Otworzyłem drzwi przed dziewczyną, nie spuszczając oczu z szatyna. Cały czas cwaniacko się uśmiechał. Zmarszczyłem brwi, zapinając pas. Właśnie odpalałem auto, kiedy coś poruszyło się na tylnym siedzeniu jednocześnie odzywając się swoim głębokim głosem.
- A więc to jest tajemnicza Adriana, którą tak ukrywasz przed nami? - Zayn usiadł wygodnie na tylnym siedzeniu opierając się ręką o mój zagłówek. Ah, świetnie, włączył mu się tryb 'BadBoy z Bradford', czyli czaruje wszystkie laski. Mulat nie zważając na moją niezadowoloną minę puścił oczko do dziewczyny siedzącej obok mnie, ta odwzajemniła gest uśmiechając się, delikatnie rozbawiona zaistniałą sytuacją - No co? 
Nialler nie przedstawisz mnie?
- Ann poznaj mojego brata Zayna - mruknąłem opierając łokieć na framudze okna. Kostkami pocierałem wargi w nerwowym geście.
- Miło poznać - Zayn wyciągną dłoń.
- Mnie również - szatynka wyciągnęła rękę i uścisnęła tą należącą do bruneta - Wygląda na to, że poznałam już wszystkich Twoich braci - Ann zwróciła się do mnie z uśmiechem - No chyba, że jeszcze jakiś chowasz po kątach?
- Nikogo nie chowam - szatynka uniosła brew, wywracając oczami na bruneta - Oh, Zayn przy Harrym dziecinnieje, to ich sprawka - niezdarnie tłumaczyłem się - W ogóle miałeś być w aucie!
- Ale nie sprecyzowałem w którym - Harry podszedł do auta od mojej strony, pochylając się i wciskając wścibskiego nosa przez okno - A wracając do braci to został jeszcze Liam i Lou.
- Liama już znam - wtrąciła rozbawiona szatynka - A Lou to...?
- Louis najstarszy z wielkiej piątki - wyszczerzył się Zayn.
- Z ''wielkiej piątki''? - Ann uniosła obie brwi do góry - To jakieś jaja czy wszyscy macie przerośnięte ego i małego? - otworzyłem buzie zdziwiony, a za razem rozbawiony. Kiedy do szatynki doszło co powiedziała zakryła usta obiema rękoma mamrocząc 'o matko'. Harry zaniósł się histerycznym chichotem, a zaraz za nim zawtórował mu Zayn, razem ze mną. Nikt nie spodziewał się takiego komentarza ze strony Ann. Tej na pozór niewinnej osóbki.
- Ja nie mogę - mamrotałem, próbując się zebrać do kupy - Nie, nie mamy kompleksów na temat naszego przyrodzenia - dalej się śmiejąc, spojrzałem prosto w oczy szatynce - Kiedyś ktoś tak nas okrzyknął, bo wszędzie ciągaliśmy się razem i nikt spoza grupy nie miał do niej wstępu. Wiesz takie tam głupoty z młodych lat i tak już zostało.
- Przepraszam ja nie chciałam, ja.. - Ann widocznie zażenowana całą sytuacją starała się z niej wybrnąć.
- Już ją lubię - Zayn śmiał się wychodząc z auta.
- A nie mówiłem - rozpromienił się Harry - Jest urocza i zboczona tak jak ja!
- No nie byłbym tego taki pewny - Zayn spojrzał wymownie na przyjaciela - Wydaje się być normalna. Dobra jedźcie już zakochańce, my się zajmiemy sobą.
Mulat puścił oczko do mnie i Ann, ciągnąc Loczka do swojego matowego porsche. Nim na dobre odeszli Harold odwrócił się jeszcze na chwile i mówiąc do mnie tak, abyśmy tylko my mogli usłyszeć dodał:
- No Nialler, słoneczko, teraz spokojnie możesz ją przelecieć! - posłałem nie zrozumiałe spojrzenie do Stylesa, chłopak widząc moją minę wywrócił oczami dodając - Teraz już wiesz, że przy niej potrafisz się opanować i nie zrobisz jej krzywdy - potem już głośno tylko dodał - Bawcie się dobrze, tylko nie stęsknijcie się za nami.
Przygryzłem wargę odjeżdżając. Słowa Harryego ciągle obijały mi się w głowie 'Teraz już wiesz, że jej nie skrzywdzisz''. Kątem oka spojrzałem na szatynkę siedzącą obok mnie. Z półuśmiechem bawiła się swoimi palcami, uważnie się temu przyglądając.
- Jesteś głodna?
- Nie za bardzo - Ann podniosła wzrok delikatnie się do mnie uśmiechając - Hej co Zayn miał na myśli mówiąc 'zakochańce'?
Widziałem jak na policzki dziewczyny wpływają różowawe rumieńce. Uniosłem jeden kącik ust do góry, by chwile potem się szeroko uśmiechnąć.
- Nie zwracaj na to uwagi. Zayn i Harry chcieli mnie zażenować oraz musisz mi uwierzyć, ale Harold ma zły wpływ, bo wszyscy przy nim dziecinnieją.
- No dobra powiedzmy, że Ci wierzę - szatynka kokieteryjnie uśmiechnęła się - To gdzie mnie zabierasz?
Nie chcąc zdradzać zbyt dużo szczegółów odwróciłem głowę na drogę.
- Zobaczysz.
- Musisz być taki tajemniczy?
- Widocznie tak, Księżniczko.
Adriana nie powiedziała już nic. Wydęła usta niezadowolona moją odpowiedzią i zaplotła ręce na klatce piersiowej, uważnie mnie obserwując. Po piętnastu minutach zrezygnowana dodała:
- Nie powiesz prawda?
- Nope.
Szatynka ciężko wzdychając zatopiła się w fotelu. Godząc się z moją nieugiętością, Ann obserwowała widoki za oknem. Noc pochłonęła już całkowicie okolicę, a miasto światłami walczyło z ciemnością. Urzekający widok.
Przy Ann wszystko wydawało się być proste. Brak jakichkolwiek komplikacji. Zwykłe ludzkie życie, te którego ja miałem nigdy nie doświadczyć. Uwielbiałem takie chwile. Czując kompletną wolność prowadząc w nocy, czując brak jakichkolwiek ograniczeń i poczucia, że coś pójdzie nie tak. Wszytko było tak po prostu, naturalnie. Spokojny i równomierny oddech obok, utwierdzał mnie w tym.
Spojrzałem na Adrianę. Czuły uśmiech zagościł na mojej twarzy, kiedy zorientowałem się, że dziewczyna śpi. Postanowiłem jej nie budzić, zahaczając jeszcze o jedno miejsce nim dojedziemy do celu naszej małej przejażdżki.
Kiedy prawie byliśmy na miejscu, musiałem się przełamać i powoli wybudzić dziewczynę. Najdelikatniej jak umiałem potarłem wierzchem wolniej dłoni policzek szatynki. Gdy za pierwszym razem nie poskutkowało, powtórzyłem ruch.
- Księżniczko, wstawaj - Ann delikatnie zatrzepotała rzęsami, rozbudzając się - Jesteśmy na miejscu.
Szatynka podniosła się na siedzeniu, zaspałym wzrokiem rozglądając się.
- Już jesteśmy?
- No już jesteśmy - uśmiechnąłem się do dziewczyny podając jej MacFlara  - Nie wiedziałem, że jestem aż tak nudny.
- Nudny?
- Zasnęłaś.
- Ponoć jak dziewczyna zasypia przy chłopaku to znaczy, że mu ufa - Ann uśmiechnęła się nieśmiało, odbierając swój kubełek lodów oraz szybko zebrała się z samochodu.
Ufa.. Ona mi ufa. Ann mi ufa.
Otrząsnąłem się z transu wywołanym słowami dziewczyny. Chwyciłem swój już podjedzony kubełek i ruszyłem do dziewczyny.
Adriana chłonęła przepiękny widok rozciągający się przed nami. Wiatr rozwiewał czekoladowe loki dziewczyny, kiedy jej ciemne tęczówki sunęły po panoramie miasta skąpanym w odmętach nocy. Jasne światła połyskiwały w oddali, lecz na niebie królował księżyc w pełni w towarzystwie gwiazd.
- Niall tu... Tu jest przepięknie - wyszeptała Ann wracając do mnie wzrokiem.
- Też lubię to miejsce - uśmiechnąłem się niepewnie. Podałem jej swój kubełek z lodami - Potrzymaj i chodź. 
- Skąd w ogóle je wytrzasnąłeś?
- Lody? Zajechałem po drodze, ale Ty już spałaś - odpowiedziałem otwierając bagażnik. Przerzuciłem jakieś rzeczy na sam koniec i rozłożyłem koce, które zawsze miałem w aucie - Wskakuj.
- Do bagażnika?
Widząc zdziwioną i lekko przerażoną minę szatynki wywróciłem oczami.
- No przecież cię nigdzie tam nie wywiozę.
- Fakt, już to zrobiłeś.
- Gwałcić też nie będę - dodałem rozbawiony.
- Brzmi zachęcająco.
- Och, chodź po prostu! Jesteś zaspana, a tu jest dość chłodno, nie chcę, żebyś potem była chora.
Dziewczyna uśmiechając się szeroko podeszła oddając mi mój kubełek lodów. Chwilę potem zapakowaliśmy się do bagażnika otulając kocami. Tak w ciszy zajadaliśmy się lodami ciesząc się swoją obecnością i widokiem rozciągającym się przed nami.
- Skąd wiedziałeś jaki jest mój ulubiony McFrap? - ciszę przerwała Ann.
- Nie wiedziałem - spojrzałem w brązowe tęczówki układając usta w dzióbek z jednej strony twarzy - Postawiłem na bezpieczną opcję. Czekoladę kochają wszyscy.
- To dobrze, bo nienawidzę karmelu - Ann szturchnęła mnie ramieniem - Tak na przyszłość.
- Zapamiętam.
Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, wpatrując się w panoramę przed nami. To zadziwiające jak lekko i dobrze nam się rozmawiało. Po pewnym czasie czułem jak głowa Adriany delikatnie opiera się o moje ramię.
- Znowu zasypiasz. Przynudzam?
- Mówiłam ci, że nie przynudzasz tylko...
- Czujesz się na tyle bezpiecznie, że zasypiasz - przerwałem dziewczynie w połowie zdania. Złapaliśmy kontakt wzrokowy.
- Dokładnie.
- Ufasz mi?
- Dlaczego miałabym nie? - zatracałem się w brązowych tęczówkach rozpływając się od słów dziewczyny. Nie mam pojęcia czemu mi tak na tym zależało - Zawsze ratujesz mnie z kłopotów, nie pozwalasz, aby coś mi się stało i jesteś takim moim zdrowym rozsądkiem, który nie ocenia.
Uśmiechnąłem się ciepło do dziewczyny. Ufa mi.
- Dobra, chodź, zbieramy się.
- Co? Jak to? Już? - szatynka zaprotestowała.
- No tak to - wyjaśniłem, pomagając Ann wygramolić się z bagażnika - Jesteśmy sporo poza miastem i jeśli mam cię dowieść do domu na 21.30 musimy już ruszać.
- Ale ja nie chcę wracać, podoba mi się tu.
Zaśmiałem się dźwięcznie widząc Ann tupającą nóżką.
- Jak chcesz to zabiorę cię tu jeszcze, a teraz chodź, nie chcę denerwować twojego ojca.
Nie mam pojęcia dlaczego, ale złapałem Ann za rękę prowadząc ją na miejsce pasażera. Cały czas powtarzam sobie, że nie wiem czemu to robię, nie wiem czemu, ale po prostu jestem w takim mętliku uczuć i zachowań, że się chyba pogubiłem. Wszystko przychodziło mi tak naturalnie przy Ann, że nawet nie zastanawiałem się co robię. Wszystko było po prostu. I to było piękne.
Sadowiąc się na swoim miejscu, zerknąłem na moją towarzyszkę. Ann wygodnie zatopiła się w swoim miejscu delikatnie się do mnie uśmiechając.
- Księżniczka zapięła pasy?
- Zapięła.
- No to jedziemy. 

Droga upłynęła nam w ciszy. Nie takiej niezręcznej lecz tej kojącej. Niesamowite jest to, że kiedy poznajesz osobę czujecie się przy sobie tak dobrze, że nie potrzeba wam słów. Więc zrozumiecie mnie, kiedy nie chciałem wypuścić z auta Ann, bo podjechaliśmy pod jej dom.
Z niechęcią powlokłem się do drzwi pasażera, otwierając drzwi przed dziewczyną i podając pomocną dłoń. Szatynka przyjęła ją niepewnie się uśmiechając. 
- Wiesz, że sama umiem posługiwać się drzwiami?
- Wiem - odpowiedziałem z lekka rozbawiony.
- Ale i tak musisz zgrywać gentelmena?
Zwiesiłem głowę nie wiedząc jak się zachować. Byłem jeszcze w tym wszystkim taki nowy. Powoli kierowaliśmy się pod drzwi, ocierając ramionami. 
- Nie zgrywam gentelmena, tak zostałem wychowany.
- Hymm... Myślałam, że już wyginęliście. 
Rozbawiony, prychnąłem pod nosem. Podnosząc wzrok, stanąłem naprzeciwko Adriany. To już drzwi wejściowe.
- Ja jeszcze przetrwałem i jeśli spytasz się Harolda on uparcie będzie twierdził, że jest ucieleśnieniem uroku i dobrego wychowania.
Rozbawieni chichotaliśmy. Niestety nadszedł czas rozstania. Opornie zadzwoniłem do drzwi, uśmiechając się ciepło do Ann. Chwilę później u progu stanęła pani Craven. 
- Dobry wieczór - uśmiechnąłem się niepewnie do kobiety przede mną - Oddaję córkę całą i zdrową na czas.
- Oh dobry wieczór Niall, dziękuję - blondynka przede mną rozświetliła twarz gwiazdorskim uśmiechem - Może wejdziesz na chwilę na herbatę? 
- Dziękuję, późno już.. - zająknąłem się. Cholera jasna co te kobiety ze mną robią - Powinienem wracać.
- Na pewno? - dopytywała się pani Craven.
- Na pewno, dziękuję.
Posłałem jeszcze słaby uśmiech nim pani domu zniknęła za ścianą dając chwilę prywatności mi i Ann.
- Jesteś pewny, że już musisz jechać? - niepewnie zapytała szatynka obok mnie.
- Ta chyba już dość wrażeń jak na jeden wiecz&oacute;r. Zresztą jesteś już zmęczona, powinnaś... - odwróciłem głowę w stronę szatynki, lecz nim skończyłem zdanie, moje usta zetknęły się z tymi należącymi do dziewczyny - ...położyć się spać.
Adriana lekko uśmiechając się pod nosem wyszeptała prosto w moje usta.
- Dobranoc, Niall.
I znikła za drzwiami tak dobijając mnie biednego, który stał w totalnym szoku. Ann mnie pocałowała. Pocałowała mnie. Cholera jasna P-O-C-A-Ł-O-W-A-Ł-A  M-N-I-E! No jasne wcześniej się całowaliśmy, ale to ONA mnie, a nie ja JĄ!

 ______________________________________________________________________

Hejo!
Przepraszam, że rozdział pojawił się po miesiącu ale ostatnio sporo chorowałam i miałam tyle na głowie, iż nawet nie wiem kiedy czas tak szybko zleciał!
Jeśli o to chodzi to NIE REZYGNUJĘ z pisania Darkness o to możecie być spokojni :) xx

Szczerze to nie wiem co jeszcze mogę tu napisać więc mam nadzieję, że rozdział się spodoba (bo troszeczkę nasłodziłam) i ci co już mieli, mają albo będą mieć dobrze korzystają z ferii :D
Tak więc piszcie co sądzicie o rozdziale i widzimy się już niedługo ;D xx
Lots of love,
Adela xx