16 lut 2014

Rozdział 15

Wpadłem do łazienki, oddychając niespokojnie. Kiedy spojrzałem w lustro zobaczyłem, że moje oczy zaszły czernią, co gorsza nie mogłem nad tym zapanować. Trzęsącą się ręką wydobyłem telefon z kieszeni i napisałem wiadomość do Harryego.




Osunąłem się po ścianie. Moje czoło zetknęło się z zimną powierzchnią umywalki, kiedy łapałem coraz to bardziej spazmatyczne oddechy. Patrzyłem na roztrzęsione dłonie. Obraz zaczynał rozmywać mi się przed oczami. Czułem jak dym wypływa z mojego ciała. Potem wyczulone zmysły zarejestrowały trzaśnięcie drzwiami i silną rękę zakleszczającą się na moim ramieniu.
- Cholera jasna! - Harry przeklnął pod nosem - Niall?! Niall! Chłopie, nie trać kontaktu z rzeczywistością! - zielonooki na chwilę zaprzestał szarpania mnie, na rzecz zmagania się ze swoją marynarką. Wydawało mi się, że trzymał w ręku telefon - Zayn?! Mam mały problem, musisz tu przyjechać... Niall...
Nic do mnie nie docierało bo odpływałem. Tak dobrze mi było. Błogie uczucie spokoju. Nic się już we mnie nie zmagało. Prawie odleciałem, jeszcze chwila, a poddałbym się kompletnie temu uczuciu. Silne uderzenie w twarz wybudziło mnie. Niechętnie powoli otwierałem przymknięte powieki, kiedy znów dostałem silny cios w twarz.
- Nialler wstawaj - Zayn przykucał przede mną, uśmiechając się cwaniacko - Śpiąca królewno, znowu ci przywalę.
Otępiały wracałem do rzeczywistości. Mgła powoli wracała z powrotem do mojego ciała. Wydukałem ciche 'spierdalaj' do Mulata. Tak chciałem, żeby zostawił mnie tu na podłodze i pozwolił umrzeć.
- Stary co jest? Harry mówił, że dobrze sobie radziłeś.
- Ja nie mogę - mamrotałem - Błagam zabierzcie mnie stąd.. Ja..ja ją skrzywdzę.. nie mogę - nim zdążyłem się zorientować znowu dostałem siarczystego policzka - Ja nie chcę jej zrobić krzywdy - i znów cios, tym razem skuteczny, bo przestałem się jąkać - Możesz przestać mnie bić?!
- Ale pieprzysz głupoty - Zayn uśmiechnął się do mnie przesłodko.
- Wcale nie pie.. - nim zdążyłem skończyć zdanie ręka Malika wymierzyła kolejnego plaska - Ał! Zayn! Przestań! Zabierzcie mnie po prostu do domu, nie chcę, żebym robił coś Ann.. Ał! - warknąłem niezadowolony.
- Przestań histeryzować i wstawaj - Mulat poinstruował mnie podnosząc się na równe nogi. Jęcząc podniosłem się. Nie obyło się bez pomocy ściany - Oh, przestań się użalać i idź znaleźć tą Ann, czy jak to tam, ma na imię.
- Ja się nie kontroluję - wysyczałem ze spuszczonym wzrokiem. Mocno zacisnąłem rękę na klatce piersiowej. Dym szaleje wewnątrz mnie - Zayn błagam zabierzcie mnie do domu. Tu jest zbyt dużo ludzi. Ann.. - przerwałem czując jak wielka gula rośnie mi w gardle, podniosłem bezradny wzrok na przyjaciół - J-ja naprawdę.. n-nie chcę jej zrobić krzywdy... Błagam..
Chłopcy wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- Dobra, chodź, zabieramy cię stąd - mówiąc to, Zayn złapał mnie za ramię, nakierowując do drzwi wyjściowych z łazienki.
- I tak dobrze sobie radziłeś, jeszcze wśród tylu ludzi - Harry uśmiechnął się do mnie chcąc mnie pocieszyć, kiedy ja miałem ochotę zwymiotować swoje wszystkie wnętrzności.
Wyszliśmy z łazienki przeciskając się miedzy ludźmi. Naprawdę wiele osób przyszło. Grzecznie szedłem za Zaynem, a z tyłu nadzorował mnie Loczek.
- Chcesz się pożegnać? - Harry złapał mnie za rękaw, szepcząc mi do ucha.
Jedyne na co było mnie stać w tamtym momencie to tylko niemrawe zaprzeczenie kręcąc głową. Przeciskałem się przez tłum jak skazaniec idący na ścięcie. Zwiesiłem nisko głowę, czując narastające skutki dymu. Moje wyostrzone teraz zmysły rejestrowały bicia serc wszystkich zgromadzonych na sali. Ich odczucia, emocje, nastroje. Wszystko. W pewnym stopniu byłem do tego przyzwyczajony, bo zawsze potrafiłem te rzeczy wyczuć u innych, tyle że przez dym były sto razy bardziej wzmocnione. Wywierały na mnie wpływ. Wszystko było głośniejsze, wyraźniejsze, dobitniejsze... Przebolałbym to wszystko, gdyby nie podniesione tętno jednej osoby. 
Kilkoma susami przemierzyłem odległość dzielącą mnie od pomieszczenia za czarną kotarą, jak mniemam, które miało być szatnią dla właścicielki wystawy.
- Ann, co ty tu robisz?
- Niall! - szatynka podskoczyła łapiąc się za klatkę piersiową. Chwilę potem byłem wciągnięty do małego pomieszczenia - Wystraszyłeś mnie.
- Więc możesz mi powiedzieć co tak cię zdenerwowało i czemu się ukrywasz? - moje tętno nadal było zbyt szybkie. Zbyt niebezpieczne.
- Nie ukrywam się! - uniosłem brwi w teatralnym geście, dziewczyna widząc to wywróciła oczami i kontynuowała - Rodzice Marka są na sali...
Czułem jak złość wzbiera we mnie. Dym niebezpiecznie szybko krążył po moim organizmie, penetrując go. Zacisnąłem dłonie w pięści. Najgorszy moment do takich informacji.
- On też tu jest?
- Nie, Niall.
- Więc czemu jesteś taka zdenerwowana? - wycedziłem przez zęby. Ciężko łapałem oddechy.
- No bo.. Jego rodzice ciągle mają nadzieję, że zostanę ich synową i nie dają mi spokoju, co gorsza przyjaźnią się z moimi rodzicami. Namawiają mnie do powrotu do Marka, a ja nie wiem co mam im powiedzieć... Przecież nie powiem kobiecie prosto w oczy, że jej syn to totalny dupek i nie chcę już mieć z nim nic wspólnego.
- Czemu nie? - wysyczałem. Traciłem nad sobą kontrolę. Gdzie do chuja podział się Zayn i Harry?! Mieli mnie pilnować! Zaczynał mi się kolejny atak paniki. Etap pierwszy duszności.
Zrobiłem parę kroków do tyłu, a raczej całe trzy, bo pomieszczenie to nie było wiele większe. Osunąłem się po ścianie. Zacisnąłem dłonie na głowie starając się za wszelką cenę powstrzymać atak i oczywiście dym.
- Niall?! Hej Niall co się dzieje ? - dziewczyna przyklęknęła przy mnie dotykając jedną ręką kolana, a drugą przytrzymując ramie. Zorientowała się, że mam atak, bo zaczęła przemawiać do mnie bardzo spokojnie - Hej Niall spójrz na mnie, proszę - roztrzęsiony zatopiłem się w brązowych tęczówkach lecz nie na długo, bo spazmatyczne oddechy powodowały bolesne zapadanie się klatki piersiowej - Niall błagam, pomyśl o czymś przyjemnym. Swoich braciach, wakacjach nie wiem, o czymś co bardzo lubisz..
- Nie mo-mogę... - wysapałem dławiąc się własnymi słowami. Odrzuciłem głowę do tyłu opierając ją o ścianę, chwilę potem szatynka zrobiła coś co mnie zamurowało. Złączyła nasze usta w pocałunku. Czułem jak moje całe ciało się uspokaja i wycisza od jej dotyku. Dym odchodził gdzieś w zapomnienie. Praca serca i oddech normuje się.
- Lepiej? - szatynka zapytała oddalając swoją na twarz kilkanaście centymetrów.
- J-jak... Jak ty to zrobiłaś..? - słabo wymamrotałem oddychając głęboko.
- Kiedyś na biologii mieliśmy robić projekty o różnego rodzaju atakach - Ann uważnie ilustrowała moją twarz, tak jakby doszukiwała się nawrotu napadu - Mi przypadł atak paniki. Gdzieś wyczytałam, że pomaga wstrzymanie powietrza i kiedy ja .. k-kiedy cię pocałowałam mimowolnie wstrzymałeś oddech.
Wyprostowałem nogi rozluźniając się. Prychnąłem kręcąc głową. Zadając pytanie nie byłem sam do końca pewny czy chodziło mi o zneutralizowanie ataku paniki czy dymu. Nie wiele myśląc przyciągnąłem Adrianę do siebie znów łącząc nasze usta. Teraz już w prawdziwym głębokim pocałunku. Dziewczyna na początku opierała się, by chwilę potem niepewnie oddać pieszczotę. Jej ręka powędrowała na mój kark, delikatnie pieszcząc skórę.
Nie jestem pewny jak to opisać, ale z każdą kolejną sekundą moje ciało relaksowało się. Oddech był przerywany nie z powodu duszności, lecz delektowania się miękkością warg dziewczyny. Ciepło rozlewało się po całym moim ciele. Czułem jak ciemność powoli wycofuje się z obiegu mojego organizmu i rozpływa się.
Skończyliśmy pocałunek charakterystycznym mlaśnięciem i moim niezadowolonym jęknięciem. Chciałem więcej. Dużo więcej.
- Ja.. Ja powinnam wracać na salę - szatynka niepewnie spuściła wzrok rumieniąc się - Ymm.. Moi rodzice będą się denerwować, mieliśmy się zbierać.
- Właściwie to ja też miałem się zbierać - mruknąłem, przypominając sobie, że gdzieś na sali pełni triumfu i głupich uśmieszków kręcą się Harry z Zaynem.
- Jak to?
- Przyszedłem się pożegnać.
Ciche 'ach' wyrwało się z ust brązowookiej, kiedy podniosła się do pozycji stojącej. Niezdarnie zrobiłem to samo. Lekko się uśmiechając.
- Dobrze się czujesz?
- Ta, nic mi nie jest - widząc nieufne spojrzenie dziewczyny dodałem - Naprawdę już wszystko dobrze. Dzięki.
Dziewczyna speszona, odwróciła głowę, gdy ja doprowadzałem się do porządku. W czasie, gdy poprawiałem materiał marynarki, ręka dziewczyny powędrowała do jej malinowych warg, delikatnie je pocierając. Uśmiechnąłem się przelotnie. Czyżby się podobało? Niczego nie świadoma szatynka odwróciła się w moją stronę.
- Z czego się śmiejesz?
- Z niczego - odpowiedziałem obejmując Ann w pasie i wyprowadzając ją na salę. Dziewczyna uniosła brew wyczekując odpowiedzi - Wiesz..
- Oh Adriana! Tu jesteś! - nim zdążyłem coś powiedzieć, ktoś przerwał mi zanim jeszcze zacząłem.
Czułem jak sylwetka brązowookiej spina się, a jej dobry humor wyparowuje w mgnieniu oka.
- Mamo? Państwo Zolum?
- Oh widzę, że w czymś przeszkodziłam - mama Ann uśmiechnęła się ciepło do córki.
- Nie! Nie.. - dziewczyna odsunęła się speszona ode mnie, chyba dopiero teraz zauważając niewielki dystans między nami. Ja kompletnie nie wiedząc co mam robić delikatnie uśmiechałem się do kobiety stojącej przede mną. Muszę przyznać, że była bardzo ładna jak na swój wiek. Lśniące blond włosy za ramiona szaro-zielone oczy, lecz zupełnie nie podobna do Ann. Może bardziej wdała się w ojca? Był wysokim brunetem z zielonymi oczami. Choć dalej nie widziałem podobieństwa.
- Nie przedstawisz nam swojego kolegi? - z rozważań wyrwał mnie głęboki głos należący do pana Cravena.
- Ah, tak, oczywiście - brązowooka zmieszana machnęła ręką w powietrzu - Ymm... Mamo, tato, to Niall. Niall, to moi rodzice i państwo Zolum. Rodzice Marka...
Przy ostatnim zdaniu dziewczyna zwiesiła głos. Mi lekko mina zrzedła. Ojciec Marka na sto procent był wojskowym. Jego postawa i wyniosłość świadczyły o tym. A wierzcie mi, będąc w wojsku na ziemi, mając styczność ze stworzeniami takiego zawodu, na kilometr jestem w stanie rozpoznać jednego z nich.
Starając się by nic nie dać po sobie poznać, uśmiechnąłem się na ile było mnie na to stać i wyciągnąłem rękę, aby przywitać się.
- Miło mi państwa poznać.
- Oh, jaki gentlemen! - mama Ann uścisnęła mi rękę, radośnie uśmiechając się do męża.
Kiedy podałem rękę panu, Zolum odwzajemnił gest mocno, stanowczo za mocno. Przestroga? Mam się bać? Dobre sobie.
- Jesteście razem?
Ann zachłysnęła się powietrzem, wytrzeszczając oczy.
- Nie, nie jesteśmy razem pani Zolum - odpowiedziałem spokojnie. ZOŁZA!
Ale będziemy! I co teraz?! Pobijesz mnie? Zaraz, zaraz czy ja właśnie pomyślałem o związku z Ann?! JA?! Cholera jasna, przecież ja nigdy nie bawię się w te kwiatki, serduszka, romanse! Co ta dziewczyna ze mną robi? Dziecinnieje przy niej! Staję się głupszy, jak Harry...
- No nic - pani Craven uśmiechnęła się do mnie przepraszająco - Ann zbieraj się kochanie, jedziemy na kolację do nas. zaprosiłam też rodziców Marka.
- Ko-kolacja...? - nawet nie wiecie ile strachu czaiło się w tej dziewczynie. Widziałem jak bardzo nie chce tam iść. Już miałem interweniować, kiedy Ann sama podjęła rozmowę - Ale ja obiecałam już, że zostanę do końca i pomogę posprzątać.
- Córciu, ale wystawa kończy się dopiero za dwie godziny, a nie ma kto cię odwieść.
- Ja mogę cię odwieźć do domu - zaoferowałem się zanim ktoś mógłby przeszkodzić mi w idealnej okazji spędzenia więcej czasu z Adrianą.
- Oh, nie będziemy cię kłopotać młody człowieku -odparł pan Zolum sztucznie wymuszając coś na kształt półuśmiechu - Ann po prostu pojedzie z nami.
- Ale to nie jest problem - równie sztucznie wygiąłem usta do mundurowego - Adriana nie złamie danej obietnicy i bezpiecznie dotrze do domu.
- No tak. A gdzie tu korzyść dla ciebie, młodzieńcze? - stary nie dawał za wygraną.
- Przepraszam, ale nie rozumiem.
- Z tego co mi wiadomo, jesteś facetem i nie robisz tego bezinteresownie - aha więc o to ci chodzi?
- Wybaczy pan, ale mnie raczej wychowywano dość przyzwoicie - cwaniacki uśmieszek zagościł na mojej twarzy - Zdecydowanie wolę podwieźć moją przyjaciółkę, niż pozwolić jej samej się włóczyć po nocy autobusami. To mogłoby być niebezpieczne.
- No oczywiście, prawdziwy z ciebie gentlemen! - kutas nie dawał za wygraną.
- Zo, daj spokój nie mam nic przeciwko - wtrącił pan Craven. Szach mat, dupku! - Ann chciałbym cię widzieć w domu o 21.00.
- Tato - jęknęła niezadowolona szatynka.
- 21.30 i ani minuty dłużej - ojciec Ann jeszcze zerknął na mnie porozumiewawczo. To nie było zwykłe spojrzenie. Raczej coś w stylu 'to mój największy skarb, nie spierdol tego'. Cóż nie pozostało mi nic innego, jak tylko się uśmiechnąć i odprowadzić wzrokiem 'przemiłych' gości.
Adriana odetchnęła głośno, widocznie rozluźniając się.
- Dziękuję! - dziewczyna przytuliła mnie - Dziękuję, dziękuję, dziękuję za wybawienie!
Zaśmiałem się dźwięcznie słysząc słowa szatynki. Już prawie zapomniałem o ataku. Lekko objąłem ją w pasie, rozbawiony dodając:
- Cała przyjemność po mojej stronie, przy okazji masz bardzo miłych rodziców.
Usłyszałem cichy jęk, następnie napotykając przepraszający wzrok brązowookiej.
- Przepraszam! To było straszne. Niall tak mi przykro, że musiałeś użerać się z niemiłymi komentarzami Zoluma.
- Mówiłem o Twoich rodzicach, o tym kutasie nic nie wspominałem. Przecież nie będziesz przepraszać mnie za jego zachowanie. Za to Twój ojciec był miły, zresztą mama też.
- Moi rodzice polubili cię.
- Serio?
- Serio, serio - dziewczyna uśmiechnęła się ciepło - Zaskoczył mnie tata, że tak łatwo zgodził się, abyś mnie odwiózł. Pamiętam jak Mark starał się o to przez miesiąc. Ty dokonałeś tego w dziesięć minut.
- Dziwisz się? Nikt nie oprze się mojemu urokowi osobistemu - kilkakrotnie uniosłem brwi rozbawiając tym szatynkę. Nasz dźwięczny śmiech rozniósł się po sali - No to co robimy? Mam ciebie przez ponad trzy godziny na wyłączność - nie mogłem pozbyć się cwaniackiego uśmieszku. Zaintrygowana dziewczyna, spojrzała na mnie wymownie - No chyba nie myślałaś, że robię to bezinteresownie. Za wybawienie cię od żenującego obiadu chcę, żebyś ten czas spędziła ze mną.
- I odpowiedzialnie przez ten czas będziesz się mną opiekował oraz bezpiecznie odwieziesz mnie całą i zdrową do domu.
- Oczywiście! Nie chcę podpaść twojemu ojcu. Ponoć polubił mnie - puściłem oczko do dziewczyny.
- No to prowadź - Ann chichocząc wzięła mnie pod rękę dając się prowadzić ku wyjściu.
Po drodze zahaczyliśmy o szatnię. Nie tracąc czasu ubieraliśmy się w biegu.
Chłodny, wieczorny powiew wiatru przyjemnie mnie ocucił. Na dworze panowała już noc. Pierwsze gwiazdy migotały na niebie. Ann delikatnie wtuliła się w szal zawinięty wokół szyi, również mimowolnie mocniej zaciskając palce na moim ramieniu.
Kiedy zbliżaliśmy się do auta zobaczyłem dobrze znaną mi sylwetkę opierającą się o nie. Westchnąłem ciężko. Po minie Harryego widziałem, że coś się szykuje. Lokowaty, kiedy spostrzegł, że się zbliżamy rozświetlił twarz swoim gwiazdorskim uśmieszkiem z dołeczkami jednocześnie rozkładając ramiona.
- Gdzieś ty się podziewał? - uniosłem brwi w teatralnym geście, zatrzymując się metr przed chłopakiem - Oh Adriana! Teraz już rozumiem.
- Harry... - jęknąłem niezadowolony, kiedy dotarła do mnie pewna myśl - Gdzie jest Zayn?
- W samochodzie - szybko odparł zielonooki.
- To nie będziesz miał nic przeciwko jeśli zabierzesz się z nim? - Harry w odpowiedzi tylko się uśmiechnął i puścił oczko do Ann - My już się zbieramy.
Otworzyłem drzwi przed dziewczyną, nie spuszczając oczu z szatyna. Cały czas cwaniacko się uśmiechał. Zmarszczyłem brwi, zapinając pas. Właśnie odpalałem auto, kiedy coś poruszyło się na tylnym siedzeniu jednocześnie odzywając się swoim głębokim głosem.
- A więc to jest tajemnicza Adriana, którą tak ukrywasz przed nami? - Zayn usiadł wygodnie na tylnym siedzeniu opierając się ręką o mój zagłówek. Ah, świetnie, włączył mu się tryb 'BadBoy z Bradford', czyli czaruje wszystkie laski. Mulat nie zważając na moją niezadowoloną minę puścił oczko do dziewczyny siedzącej obok mnie, ta odwzajemniła gest uśmiechając się, delikatnie rozbawiona zaistniałą sytuacją - No co? 
Nialler nie przedstawisz mnie?
- Ann poznaj mojego brata Zayna - mruknąłem opierając łokieć na framudze okna. Kostkami pocierałem wargi w nerwowym geście.
- Miło poznać - Zayn wyciągną dłoń.
- Mnie również - szatynka wyciągnęła rękę i uścisnęła tą należącą do bruneta - Wygląda na to, że poznałam już wszystkich Twoich braci - Ann zwróciła się do mnie z uśmiechem - No chyba, że jeszcze jakiś chowasz po kątach?
- Nikogo nie chowam - szatynka uniosła brew, wywracając oczami na bruneta - Oh, Zayn przy Harrym dziecinnieje, to ich sprawka - niezdarnie tłumaczyłem się - W ogóle miałeś być w aucie!
- Ale nie sprecyzowałem w którym - Harry podszedł do auta od mojej strony, pochylając się i wciskając wścibskiego nosa przez okno - A wracając do braci to został jeszcze Liam i Lou.
- Liama już znam - wtrąciła rozbawiona szatynka - A Lou to...?
- Louis najstarszy z wielkiej piątki - wyszczerzył się Zayn.
- Z ''wielkiej piątki''? - Ann uniosła obie brwi do góry - To jakieś jaja czy wszyscy macie przerośnięte ego i małego? - otworzyłem buzie zdziwiony, a za razem rozbawiony. Kiedy do szatynki doszło co powiedziała zakryła usta obiema rękoma mamrocząc 'o matko'. Harry zaniósł się histerycznym chichotem, a zaraz za nim zawtórował mu Zayn, razem ze mną. Nikt nie spodziewał się takiego komentarza ze strony Ann. Tej na pozór niewinnej osóbki.
- Ja nie mogę - mamrotałem, próbując się zebrać do kupy - Nie, nie mamy kompleksów na temat naszego przyrodzenia - dalej się śmiejąc, spojrzałem prosto w oczy szatynce - Kiedyś ktoś tak nas okrzyknął, bo wszędzie ciągaliśmy się razem i nikt spoza grupy nie miał do niej wstępu. Wiesz takie tam głupoty z młodych lat i tak już zostało.
- Przepraszam ja nie chciałam, ja.. - Ann widocznie zażenowana całą sytuacją starała się z niej wybrnąć.
- Już ją lubię - Zayn śmiał się wychodząc z auta.
- A nie mówiłem - rozpromienił się Harry - Jest urocza i zboczona tak jak ja!
- No nie byłbym tego taki pewny - Zayn spojrzał wymownie na przyjaciela - Wydaje się być normalna. Dobra jedźcie już zakochańce, my się zajmiemy sobą.
Mulat puścił oczko do mnie i Ann, ciągnąc Loczka do swojego matowego porsche. Nim na dobre odeszli Harold odwrócił się jeszcze na chwile i mówiąc do mnie tak, abyśmy tylko my mogli usłyszeć dodał:
- No Nialler, słoneczko, teraz spokojnie możesz ją przelecieć! - posłałem nie zrozumiałe spojrzenie do Stylesa, chłopak widząc moją minę wywrócił oczami dodając - Teraz już wiesz, że przy niej potrafisz się opanować i nie zrobisz jej krzywdy - potem już głośno tylko dodał - Bawcie się dobrze, tylko nie stęsknijcie się za nami.
Przygryzłem wargę odjeżdżając. Słowa Harryego ciągle obijały mi się w głowie 'Teraz już wiesz, że jej nie skrzywdzisz''. Kątem oka spojrzałem na szatynkę siedzącą obok mnie. Z półuśmiechem bawiła się swoimi palcami, uważnie się temu przyglądając.
- Jesteś głodna?
- Nie za bardzo - Ann podniosła wzrok delikatnie się do mnie uśmiechając - Hej co Zayn miał na myśli mówiąc 'zakochańce'?
Widziałem jak na policzki dziewczyny wpływają różowawe rumieńce. Uniosłem jeden kącik ust do góry, by chwile potem się szeroko uśmiechnąć.
- Nie zwracaj na to uwagi. Zayn i Harry chcieli mnie zażenować oraz musisz mi uwierzyć, ale Harold ma zły wpływ, bo wszyscy przy nim dziecinnieją.
- No dobra powiedzmy, że Ci wierzę - szatynka kokieteryjnie uśmiechnęła się - To gdzie mnie zabierasz?
Nie chcąc zdradzać zbyt dużo szczegółów odwróciłem głowę na drogę.
- Zobaczysz.
- Musisz być taki tajemniczy?
- Widocznie tak, Księżniczko.
Adriana nie powiedziała już nic. Wydęła usta niezadowolona moją odpowiedzią i zaplotła ręce na klatce piersiowej, uważnie mnie obserwując. Po piętnastu minutach zrezygnowana dodała:
- Nie powiesz prawda?
- Nope.
Szatynka ciężko wzdychając zatopiła się w fotelu. Godząc się z moją nieugiętością, Ann obserwowała widoki za oknem. Noc pochłonęła już całkowicie okolicę, a miasto światłami walczyło z ciemnością. Urzekający widok.
Przy Ann wszystko wydawało się być proste. Brak jakichkolwiek komplikacji. Zwykłe ludzkie życie, te którego ja miałem nigdy nie doświadczyć. Uwielbiałem takie chwile. Czując kompletną wolność prowadząc w nocy, czując brak jakichkolwiek ograniczeń i poczucia, że coś pójdzie nie tak. Wszytko było tak po prostu, naturalnie. Spokojny i równomierny oddech obok, utwierdzał mnie w tym.
Spojrzałem na Adrianę. Czuły uśmiech zagościł na mojej twarzy, kiedy zorientowałem się, że dziewczyna śpi. Postanowiłem jej nie budzić, zahaczając jeszcze o jedno miejsce nim dojedziemy do celu naszej małej przejażdżki.
Kiedy prawie byliśmy na miejscu, musiałem się przełamać i powoli wybudzić dziewczynę. Najdelikatniej jak umiałem potarłem wierzchem wolniej dłoni policzek szatynki. Gdy za pierwszym razem nie poskutkowało, powtórzyłem ruch.
- Księżniczko, wstawaj - Ann delikatnie zatrzepotała rzęsami, rozbudzając się - Jesteśmy na miejscu.
Szatynka podniosła się na siedzeniu, zaspałym wzrokiem rozglądając się.
- Już jesteśmy?
- No już jesteśmy - uśmiechnąłem się do dziewczyny podając jej MacFlara  - Nie wiedziałem, że jestem aż tak nudny.
- Nudny?
- Zasnęłaś.
- Ponoć jak dziewczyna zasypia przy chłopaku to znaczy, że mu ufa - Ann uśmiechnęła się nieśmiało, odbierając swój kubełek lodów oraz szybko zebrała się z samochodu.
Ufa.. Ona mi ufa. Ann mi ufa.
Otrząsnąłem się z transu wywołanym słowami dziewczyny. Chwyciłem swój już podjedzony kubełek i ruszyłem do dziewczyny.
Adriana chłonęła przepiękny widok rozciągający się przed nami. Wiatr rozwiewał czekoladowe loki dziewczyny, kiedy jej ciemne tęczówki sunęły po panoramie miasta skąpanym w odmętach nocy. Jasne światła połyskiwały w oddali, lecz na niebie królował księżyc w pełni w towarzystwie gwiazd.
- Niall tu... Tu jest przepięknie - wyszeptała Ann wracając do mnie wzrokiem.
- Też lubię to miejsce - uśmiechnąłem się niepewnie. Podałem jej swój kubełek z lodami - Potrzymaj i chodź. 
- Skąd w ogóle je wytrzasnąłeś?
- Lody? Zajechałem po drodze, ale Ty już spałaś - odpowiedziałem otwierając bagażnik. Przerzuciłem jakieś rzeczy na sam koniec i rozłożyłem koce, które zawsze miałem w aucie - Wskakuj.
- Do bagażnika?
Widząc zdziwioną i lekko przerażoną minę szatynki wywróciłem oczami.
- No przecież cię nigdzie tam nie wywiozę.
- Fakt, już to zrobiłeś.
- Gwałcić też nie będę - dodałem rozbawiony.
- Brzmi zachęcająco.
- Och, chodź po prostu! Jesteś zaspana, a tu jest dość chłodno, nie chcę, żebyś potem była chora.
Dziewczyna uśmiechając się szeroko podeszła oddając mi mój kubełek lodów. Chwilę potem zapakowaliśmy się do bagażnika otulając kocami. Tak w ciszy zajadaliśmy się lodami ciesząc się swoją obecnością i widokiem rozciągającym się przed nami.
- Skąd wiedziałeś jaki jest mój ulubiony McFrap? - ciszę przerwała Ann.
- Nie wiedziałem - spojrzałem w brązowe tęczówki układając usta w dzióbek z jednej strony twarzy - Postawiłem na bezpieczną opcję. Czekoladę kochają wszyscy.
- To dobrze, bo nienawidzę karmelu - Ann szturchnęła mnie ramieniem - Tak na przyszłość.
- Zapamiętam.
Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, wpatrując się w panoramę przed nami. To zadziwiające jak lekko i dobrze nam się rozmawiało. Po pewnym czasie czułem jak głowa Adriany delikatnie opiera się o moje ramię.
- Znowu zasypiasz. Przynudzam?
- Mówiłam ci, że nie przynudzasz tylko...
- Czujesz się na tyle bezpiecznie, że zasypiasz - przerwałem dziewczynie w połowie zdania. Złapaliśmy kontakt wzrokowy.
- Dokładnie.
- Ufasz mi?
- Dlaczego miałabym nie? - zatracałem się w brązowych tęczówkach rozpływając się od słów dziewczyny. Nie mam pojęcia czemu mi tak na tym zależało - Zawsze ratujesz mnie z kłopotów, nie pozwalasz, aby coś mi się stało i jesteś takim moim zdrowym rozsądkiem, który nie ocenia.
Uśmiechnąłem się ciepło do dziewczyny. Ufa mi.
- Dobra, chodź, zbieramy się.
- Co? Jak to? Już? - szatynka zaprotestowała.
- No tak to - wyjaśniłem, pomagając Ann wygramolić się z bagażnika - Jesteśmy sporo poza miastem i jeśli mam cię dowieść do domu na 21.30 musimy już ruszać.
- Ale ja nie chcę wracać, podoba mi się tu.
Zaśmiałem się dźwięcznie widząc Ann tupającą nóżką.
- Jak chcesz to zabiorę cię tu jeszcze, a teraz chodź, nie chcę denerwować twojego ojca.
Nie mam pojęcia dlaczego, ale złapałem Ann za rękę prowadząc ją na miejsce pasażera. Cały czas powtarzam sobie, że nie wiem czemu to robię, nie wiem czemu, ale po prostu jestem w takim mętliku uczuć i zachowań, że się chyba pogubiłem. Wszystko przychodziło mi tak naturalnie przy Ann, że nawet nie zastanawiałem się co robię. Wszystko było po prostu. I to było piękne.
Sadowiąc się na swoim miejscu, zerknąłem na moją towarzyszkę. Ann wygodnie zatopiła się w swoim miejscu delikatnie się do mnie uśmiechając.
- Księżniczka zapięła pasy?
- Zapięła.
- No to jedziemy. 

Droga upłynęła nam w ciszy. Nie takiej niezręcznej lecz tej kojącej. Niesamowite jest to, że kiedy poznajesz osobę czujecie się przy sobie tak dobrze, że nie potrzeba wam słów. Więc zrozumiecie mnie, kiedy nie chciałem wypuścić z auta Ann, bo podjechaliśmy pod jej dom.
Z niechęcią powlokłem się do drzwi pasażera, otwierając drzwi przed dziewczyną i podając pomocną dłoń. Szatynka przyjęła ją niepewnie się uśmiechając. 
- Wiesz, że sama umiem posługiwać się drzwiami?
- Wiem - odpowiedziałem z lekka rozbawiony.
- Ale i tak musisz zgrywać gentelmena?
Zwiesiłem głowę nie wiedząc jak się zachować. Byłem jeszcze w tym wszystkim taki nowy. Powoli kierowaliśmy się pod drzwi, ocierając ramionami. 
- Nie zgrywam gentelmena, tak zostałem wychowany.
- Hymm... Myślałam, że już wyginęliście. 
Rozbawiony, prychnąłem pod nosem. Podnosząc wzrok, stanąłem naprzeciwko Adriany. To już drzwi wejściowe.
- Ja jeszcze przetrwałem i jeśli spytasz się Harolda on uparcie będzie twierdził, że jest ucieleśnieniem uroku i dobrego wychowania.
Rozbawieni chichotaliśmy. Niestety nadszedł czas rozstania. Opornie zadzwoniłem do drzwi, uśmiechając się ciepło do Ann. Chwilę później u progu stanęła pani Craven. 
- Dobry wieczór - uśmiechnąłem się niepewnie do kobiety przede mną - Oddaję córkę całą i zdrową na czas.
- Oh dobry wieczór Niall, dziękuję - blondynka przede mną rozświetliła twarz gwiazdorskim uśmiechem - Może wejdziesz na chwilę na herbatę? 
- Dziękuję, późno już.. - zająknąłem się. Cholera jasna co te kobiety ze mną robią - Powinienem wracać.
- Na pewno? - dopytywała się pani Craven.
- Na pewno, dziękuję.
Posłałem jeszcze słaby uśmiech nim pani domu zniknęła za ścianą dając chwilę prywatności mi i Ann.
- Jesteś pewny, że już musisz jechać? - niepewnie zapytała szatynka obok mnie.
- Ta chyba już dość wrażeń jak na jeden wieczór. Zresztą jesteś już zmęczona, powinnaś... - odwróciłem głowę w stronę szatynki, lecz nim skończyłem zdanie, moje usta zetknęły się z tymi należącymi do dziewczyny - ...położyć się spać.
Adriana lekko uśmiechając się pod nosem wyszeptała prosto w moje usta.
- Dobranoc, Niall.
I znikła za drzwiami tak dobijając mnie biednego, który stał w totalnym szoku. Ann mnie pocałowała. Pocałowała mnie. Cholera jasna P-O-C-A-Ł-O-W-A-Ł-A  M-N-I-E! No jasne wcześniej się całowaliśmy, ale to ONA mnie, a nie ja JĄ!

 ______________________________________________________________________

Hejo!
Przepraszam, że rozdział pojawił się po miesiącu ale ostatnio sporo chorowałam i miałam tyle na głowie, iż nawet nie wiem kiedy czas tak szybko zleciał!
Jeśli o to chodzi to NIE REZYGNUJĘ z pisania Darkness o to możecie być spokojni :) xx

Szczerze to nie wiem co jeszcze mogę tu napisać więc mam nadzieję, że rozdział się spodoba (bo troszeczkę nasłodziłam) i ci co już mieli, mają albo będą mieć dobrze korzystają z ferii :D
Tak więc piszcie co sądzicie o rozdziale i widzimy się już niedługo ;D xx
Lots of love,
Adela xx